niedziela, 29 września 2013

Woda termalna URIAGE

Przez wiele lat niechętnie odnosiłam się do wód termalnych w sprayu. Zupełnie nie przemawiało do mnie spryskiwanie, a następnie osuszanie skóry. Uważałam, że tego typu zabieg, albo przesuszy skórę, albo nie zdąży zadziałać. W pewnym momencie jednak usłyszałam o wodzie termalnej URIAGE i po przeczytaniu i wysłuchaniu wielu pozytywnych opinii internautek zdecydowałam się na jej zakup. Co mnie przekonało?


Przede wszystkim woda URIAGE ma właściwości izotoniczne, co sprawia, że nie musimy jej osuszać i spokojnie możemy pozostawić ją na naszej skórze. Nie tylko nawilża i koi, ale dostarcza też naszej skórze wielu cennych minerałów, co bezpośrednio przekłada się na jej kondycję. Działa przeciw wolnym rodnikom.

Zawartość minerałów to aż 11 gramów na litr wody. W składzie znajdziemy: siarczany, chlorki, sód, dwuwęglany, wapń, magnez, potas, krzem, cynk, mangan, miedź i żelazo (skład widoczny jest na zdjęciu poniżej). Co najważniejsze woda nie zawiera konserwantów, ani żadnych dodatków chemicznych. Jedynym dodatkiem jest gaz - azot - składnik znany nam np. z powietrza.


Wrażenia po zakupie:

Opakowanie jest kolorowe i poręczne. Kupiony przeze mnie produkt zawierał 300ml, ale dostępna jest też wersja 150ml. Pierwszą miłą niespodzianką była wielkość kropli, które się aplikuje na skórę - spray jest tak drobny, że aplikujemy właściwie mgiełkę. Woda wchłania się dość szybko i już po kilku użyciach stała się jednym z moich ulubionych produktów, zastępując tonik. Pełne właściwości wody poznałam aplikując ją na podrażnioną skórę (np. po zastosowaniu retinoidów, po mocnym peelingu albo po oczyszczaniu). Skóra bardzo szybko wraca do siebie. Woda łagodzi podrażnienia i przyspiesza gojenie. Najbardziej lubię używać ją po wieczornym demakijażu - mam wtedy wrażenie, że kosmetyk ten pomaga skórze odpocząć i się zregenerować. Co więcej woda okazała się być produktem bardzo wydajnym.


Podsumowując:
woda termalna URIAGE trafia do mojego
rankingu ulubionych kosmetyków
i na pewno znowu ją kupię.

Wakacje - czyli co ciekawego przywiozłam z Londynu

W te wakacje miałam okazję odwiedzić Londyn. Oprócz zwiedzania udało mi przeznaczyć kilka godzin na kosmetyczne zakupy. Oto co ciekawego udało mi się wypatrzyć.

W sklepie sieci PRIMARK natrafiłam na turban do włosów. Mniej wtajemniczonym szybko tłumaczę, że jest to jedno z najbardziej przydatnych akcesoriów, jakie warto posiadać pielęgnując włosy odżywkami, czy olejkami. Turban ma kształt łezki, na brzegu ma wciągniętą gumkę, a z tyłu guzik. Jest bardzo łatwy do założenia i dobrze trzyma włosy. Wykonany jest z poliestru i całkiem dobrze znosi pranie w pralce. Kolejną zaletą była jego cena - tylko 1.5 funta. Bardzo cieszę się z tego zakupu i żałuję trochę, że wcześniej za takim nie poszukałam.



Sieć SUPERDRUG znałam jedynie ze słyszenia, więc przeznaczyłam więcej czasu, aby zapoznać się z ich ofertą. Mimo, iż zdecydowanie nie jest to sklep bio, zainteresował mnie jeden produkt. Jest to preparat przeznaczony do oczyszczania twarzy z użyciem szmatki muślinowej (Brightening Hot Cloth Cleanser).



Kosmetyk marki SUPERDRUG ma 150ml i zamknięty jest w poręcznej tubie. W zestawie znajdziemy szmatkę muślinową. Kosmetyk zawiera liczne ekstrakty roślinne (masło kakaowe, olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z kwiatów lotosu, ekstrakt z owoców kiwi, ekstrakt z owoców czarnej jagody, ekstrakt z trzciny cukrowej, ekstrakty z owoców pomarańczy i cytryny, ekstrakt z Klonu cukrowego, ekstrakt z liści Morwy czarnej) i jest wolny od parabenów (pełny skład możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej). Ma nie tylko oczyszczać skórę, ale też lekko ją złuszczać.



Mimo, że jest mu daleko do kosmetyków bio, jego skład był o tyle lepszy od innych dostępnych w sklepie, że ostatecznie zdecydowałam się na zakup. Skorzystałam z promocji i za 2 opakowania zapłaciłam 8.98 funtów. Muszę Wam powiedzieć, że sprawuje się świetnie. Delikatnie, ale bardzo dokładnie oczyszcza skórę. Bardzo dobrze usuwa makijaż (choć muszę zaznaczyć, że nie wypróbowałam go jeszcze na mocnym makijażu). Po użyciu skóra jest komfortowo nawilżona i lekko natłuszczona.

Trochę szkoda mi, że nie natrafiłam na żaden sklep z typowymi kosmetykami bio, bo bardzo byłam ciekawa ich oferty. Może następnym razem...


niedziela, 22 września 2013

Paczka z Melvity

Przyszły już moje zamówione kosmetyki z Melvity. Przy zamówieniu składanym przez internet możemy skorzystać z darmowego opakowania. Ponieważ zmieniła się szata graficzna pudełka, postanowiłam pokazać Wam kilka zdjęć. Udało mi się skorzystać z mini-wyprzedaży i oprócz atrakcyjnej ceny jednego z produktów, skorzystałam z darmowej wysyłki za zamówienie od 49 euro zamiast od 70 euro.



Bardziej dociekliwym wyjaśniam, że owszem kosmetyki nie mogą się zmieścić w tym pudełku, ale moje zamówienie objęło także produkty dla mojej rodziny, których nie będę pokazywać, ani recenzować. Wszystkie kosmetyki zapakowane były w dwa takie pudełka.

Dodatkowo Melvita oferuje klientom wybór 3 darmowych próbek.


Recenzje już za kilka tygodni.

To może kosmetyki rosyjskie? RECENZJA ZBIORCZA

Jakiś czas temu zapanowała ogromna moda na kosmetyki rosyjskie. Można było znaleźć wiele pozytywnych opinii na temat najróżniejszych kosmetyków przywiezionych zza naszej wschodniej granicy, a sklepy internetowe nie nadążały z realizacją zamówień. Pod koniec ubiegłego roku postanowiłam sama sprawdzić, w czym tkwi ich sekret i przez kolejne miesiące konsekwentnie testowałam różne produkty trzech najpopularniejszych rosyjskich producentów.

W pierwszym zamówieniu zdecydowałam się na:
- szampon na łopianowym propolisie bez SLS i parabenów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- maseczkę do twarzy "Zatrzymanie młodości" (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- łopianowy olejek do włosów (BAIKAL HERBALS).

Pierwszy zgrzyt dotyczył szamponu na łopianowym propolisie - opakowanie nie jest zbyt szczelne i szampon najpierw rozlał się w paczce, a potem w walizce podczas podróży do Francji. Szampon przeznaczony jest do osłabionych i wypadających włosów. Obłędnie pachnie, ale lekko obciążał moje włosy i zupełnie nie nadaje się do zmywania olejków. Koniecznym kompromisem było używanie go tylko co któreś mycie. Jeśli chodzi o skład to również nie należy on do najlepszych - szampon zawiera między innymi uważany za szkodliwy dietanoloamid kwasów tłuszczowych (Cocamide DEA), ale o tym dowiedziałam się niestety dużo później. Natomiast za piękny zapach odpowiedzialne są po części dodatki zapachowe.

Maseczka do twarzy "Zatrzymanie młodości" ujęła mnie bogatym składem wyciągów roślinnych i olejków. Nałożona na podrażnioną lub przesuszoną skórę (np. w sezonie grzewczym) prezentuje swoje nawilżająco-natłuszczające właściwości. Według mnie to dobre uzupełnienie pielęgnacji skóry twarzy. Wbrew pozorom jest to dość silnie działający produkt i pozostawienie na twarzy dłużej niż 10 minut prowadziło u mnie do zaczerwienienia skóry. Zapach nie jest miły (ale da się wytrzymać) i byłam bardzo zaskoczona, kiedy znalazłam w składzie dodatki zapachowe.

Spodobał mi się regenerujący olejek łopianowy (na zdjęciu poniżej). Posiada bardzo dobry skład i ziołowo-cytrusowy, świeży zapach. Używałam go bezpośrednio przed myciem włosów, pozostawiając na minimum pół godziny. Miałam wrażenie, że pomaga moim włosom (lekko zmniejszył ich wypadanie, dodał połysku i miękkości). Cena 21 PLN za 170 ml olejku okazała się atrakcyjna. Szybko podjęłam decyzję, że jeszcze kiedyś go kupię.


Czując pewien niedosyt i chcąc lepiej przygotować się do planowanej recenzji zamówiłam kolejną paczkę. Tym razem wybrałam:
- odmładzający krem na dzień (NATURA SIBERICA),
odmładzający krem na noc (NATURA SIBERICA),
biokompleks do twarzy, dwufazowa pielęgnacja anti-age (NATURA SIBERICA),
północne mydło detox (NATURA SIBERICA),
spray do włosów i ciała "ŻYWE WITAMINY" (NATURA SIBERICA),
- wzmacniający szampon do włosów (BAIKAL HERBALS),
szampon na brzozowym propolisie bez SLS i parabenów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- łopianową maskę wzmacniającą do włosów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE).

Zacznijmy od odmładzających kremów do twarzy firmy NATURA SIBERICA (białe opakowania widoczne na zdjęciu poniżej). Wygląda na to, że ostatnio zostały wycofane z produkcji (albo przynajmniej zmieniono im opakowania), więc nie będę im poświęcać zbyt dużo uwagi. Sprawowały się całkiem dobrze, ale przeszkadzał mi ich bardzo mocny zapach przypominający męskie wody po goleniu. Dodatkowo krem na noc miał lekko błękitne zabarwienie, a ja zdecydowanie wolę kosmetyki pozbawione tego typu "dodatków". Do plusów można zaliczyć, że dobrze się wchłaniały, a krem na dzień stanowił dobrą bazę pod makijaż, zawierał filtr przeciwsłoneczny i witaminę A. Zaletę stanowiły też opakowania z pompką. Oba kremy stanowić miały uzupełnienie pielęgnacji przeciwzmarszczkowej i dodatkowe źródło SYN-AKE, o którym piszę poniżej.



Bardzo ciekawym produktem był biokompleks do twarzy składający się z dwóch półproduktów, które bezpośrednio przed użyciem należy wymieszać w zależnych od rodzaju skóry proporcjach (w zestawie dołączono kubeczki i szpatułki ułatwiające przygotowanie, butelki z pipetkami są widoczne na zdjęciu powyżej). Zawiera on bardzo bogaty zestaw składników pochodzenia roślinnego, między innymi:
- ekstrakt z Kladonii śnieżnej,
ekstrakt z Żeń-szenia właściwego,
ekstrakt z Korkowca amurskiego,
ekstrakt z Eleuterokoku kolczastego,
ekstrakt z Herbaty chińskiej,
ekstrakt z Róży dawurskiej,
ekstrakt z Perełkowca japońskiego,
ekstrakt z Modrzewia amurskiego,
ekstrakt z Jałowca dawurskiego,
ekstrakt z Lipy amurskiej,
- olej z owoców Oliwki europejskiej,
- olej z nasion Sosny syberyjskiej,
- olej z nasion Żurawiny błotnej,
olej z nasion Maliny moroszki
olej z nasion Rokitnika zwyczajnego
- ekstrakt z Mydlnicy lekarskiej
- ekstrakt z nasion Prosa zwyczajnego.
Wzbogacono go też syntetycznym odpowiednikiem peptydu z jadu żmii (vaglerin-1), znanym jako SYN-AKE. Pełny skład po angielsku widoczny na zdjęciu poniżej:



SYN-AKE przypisuje się silne właściwości wygładzające zmarszczki i bardzo chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście zasłużył sobie na tak dobrą opinię. Chcąc rzetelnie sprawdzić siłę działania kosmetyku zastosowałam się do zaleceń na opakowaniu i przez 14 dni używałam biokompleks na skórę twarzy i szyi. Po nałożeniu kosmetyku skóra dość szybko się napinała, ale nie było to nieprzyjemne. Preparat nie wysuszał skóry, a przez pierwsze kilka dni skóra stopniowo się wygładzała. Niestety po kilku dniach efekt wygładzenia przestał się pogłębiać. Zmarszczki nie zniknęły całkowicie, a raczej lekko się spłyciły, ale i tak byłam zadowolona z efektu. Zastanawiacie się pewnie o ile może wygładzić zmarszczki SYN-AKE? W dokumencie, który znalazłam wyniki badań pokazują, że efekt wygładzający i przeciwzmarszczkowy to około 20%, chociaż u jednej z osób uczestniczących w badaniach efekt oszacowano aż na 52% (więcej informacji znajdziecie tutaj). Do wad kosmetyku zaliczyć należy źle dopracowane proporcje składników zestawu - kremowej bazy, której zaleca się użyć o wiele więcej, niż serum, jest tyle samo co serum (po 30ml), czyli na koniec zabraknie nam bazy, a zostanie nam serum. Pipetka do kremowej bazy zupełnie nie nadaje się do tak gęstej konsystencji - odmierzanie kropel jest niemożliwe. Następnym problemem było to, że po kilku tygodniach miałam wrażenie, że kremowa baza bardzo zgęstniała, bo trudno ją było wydobyć z opakowania, mimo iż deklarowana trwałość kosmetyku od momentu otwarcia to 12 miesięcy. Częściowo winna okazała się jednak pipetka, wewnątrz której kremowa baza bardzo mocno zaschła.

Równie interesujące było dla mnie północne mydło detox (na zdjęciu poniżej). Przeznaczone jest do głębokiego oczyszczania skóry, więc pomyślałam, że jest to produkt, który idealnie uzupełni moją pielęgnację skóry.



Bardzo spodobał mi się jego roślinny skład. Mydło zawiera też węgiel drzewny (Betula Pendula Charcoal), który ma pomagać w głębokim oczyszczaniu skóry. Lista składników jest widoczna na zdjęciu poniżej:



Gorzej było z efektami. Zaczynając od początku: mydło ma bardzo gęstą konsystencję i fatalnie się rozprowadza, nawet przy użyciu dołączonej gąbki - w efekcie rozciągamy skórę na wszystkie strony. Najpierw nie chce się przyczepić do skóry, a potem trudno je domyć (zaznaczam, że stosowałam się do zaleceń producenta). Co ciekawe rzeczywista aplikacja zupełnie nie przypomina mi tej z filmu zamieszczonego na rosyjskiej stronie firmy (dla dociekliwych zamieszczam link: tutaj). Po chwili mydło zaczyna delikatnie się pienić, a kolor zaczyna się zmieniać z czarnego na szary. Mydło świetnie się trzyma linii włosów, szyi, uszu, a także skórek wokół paznokci. Trzeba bardzo długo je zmywać. Po takiej pielęgnacji twarzy, ręce wyglądają jakby się pracowało w ogródku:-) Skóra twarzy jest błyszcząca. Za każdym razem mam wrażenie, że mydło usunęło ze skóry zbyt wiele. Skóra jest dobrze oczyszczona, ale równocześnie wydaje się zwiędnięta i natychmiast wymaga dobrego nawilżenia i odżywienia, a cała łazienka nadaje się do mycia. Używam tego mydła raz na 2 tygodnie, ale nie zmniejszyło to zbyt silnego efektu, jaki każdorazowo obserwuję na swojej twarzy.

Kolejny kosmetyk to spray do ciała i włosów "ŻYWE WITAMINY". Opakowanie zawiera 125ml. Kosmetyk ma bardzo lekką, żelową konsystencję i efektownie się prezentujące kolorowe "mikrokapsułki". Na początku obawiałam się, że butelka ze sprayem nie poradzi sobie i kapsułki pozostaną w środku opakowania, ale kapsułki wydostają się bez problemu w momencie aplikacji. Co więcej są częściowo naruszone, więc ich zawartość rozprowadzamy na skórze z resztą kosmetyku. Dobrze się wchłania. Stosowałam go raz dziennie (wieczorem) na skórę twarzy i ciała, a także do włosów (co dwa dni). Podczas testowania skóra nie była przesuszona, czy napięta. Mimo lekkiej konsystencji, kosmetyk okazał się być wystarczającą pielęgnacją. Nie zaobserwowałam większej ilości pozytywnych efektów, ale możliwe, że przy dłuższej aplikacji stan skóry uległby jakimś zmianom. Produkt niespecjalnie nadaje się do włosów, bo mimo rozcierania kosmetyku w rękach na włosach osadzały się fragmenty kapsułek. W moim przypadku jedno opakowanie dość szybko się skończyło. Na zdjęciu poniżej możecie zapoznać się ze składem tego produktu. Podoba mi się, że kosmetyk ten zawiera wiele wyciągów roślinnych i witamin. Niestety nie jest wolny od dodatków zapachowych.




Następny produkt - wzmacniający szampon do włosów firmy BAIKAL HERBALS - okazał się wielką porażką (na zdjęciu poniżej).


Zacznijmy od początku. Opakowanie zawiera 280ml szamponu. Szampon ładnie pachnie. Konsystencja jest niezwykle gęsta i trudno wydobyć porcję konieczną do umycia włosów. Niezbyt mocno się pieni. Problemem okazało się bardzo silne w moim przypadku obciążanie włosów. Co więcej szampon powodował podrażnienie skóry głowy i łupież. Próbowałam przyzwyczaić moje włosy do tego kosmetyku, ale ostatecznie się nie udało i szampon skończył jako mydło do rąk. Podobnie jak szampon na łopianowym propolisie, ten produkt również zawiera uważany za szkodliwy dietanoloamid kwasów tłuszczowych (Cocamide DEA). Niestety mimo iż szampon reklamowany jest jako kosmetyk wolny od parabenów i SLS, zaraz za licznymi ekstraktami roślinnymi w składzie znajdziemy inne chemikalia. Sami zresztą zobaczcie (zdjęcie poniżej):



Szampon na brzozowym propolisie bez SLS i parabenów (zdjęcie poniżej) chciałam porównać z tym na łopianowym propolisie. Miałam nadzieję, że tym razem kosmetyk nie będzie obciążał moich włosów. W dodatku na stronie sklepu, gdzie składałam zamówienie nie był dostępny skład, a bardzo mnie to interesowało. Składając zamówienie napisałam do sklepu prośbę o lepsze zabezpieczenia przesyłki i udało się - tym razem szampon dotarł do mnie nienaruszony. Ładnie pachniał, ale niestety ta formuła też obciążała moje włosy, a w składzie ponownie natrafiłam na dietanoloamid kwasów tłuszczowych.



Ostatnim testowanym przeze mnie kosmetykiem była łopianowa maska wzmacniająca do włosów. Bardzo atrakcyjna wydała mi się cena: kilkanaście złotych za 300ml produktu. Podobało mi się, że maskę trzyma się  na włosach tylko 1-2 minuty. Efekt działania wyczuwalny był natychmiast - podczas spłukiwania włosy były bardzo gładkie. Olej łopianowy wydawał się być idealnym rozwiązaniem dla moich osłabionych włosów, ale okazało się, że maska trochę je przeciążała. Maskę używałam więc raz na tydzień lub dwa i wtedy moje włosy nie były tak obciążone. Po zużyciu całego opakowania nie zauważyłam zmniejszenia wypadania włosów, ani żadnego wzmocnienia.

Według mnie kosmetyki rosyjskie są ciekawą alternatywą dla kosmetyków dostępnych w polskich drogeriach. Często zawierają mniej szkodliwych składników i śmiało mogą konkurować cenowo. Co więcej w ich składzie możemy znaleźć wyciągi roślinne rzadziej u nas spotykane, co może stanowić interesujące wzbogacenie codziennej pielęgnacji. W moim odczuciu NATURA SIBERICA zwraca uwagę na atrakcyjną i nowoczesną formę swoich produktów, na przyciągające oko eleganckie opakowania (co odbija się na cenie), kiedy na przykład PERVOE RESHENIE skupia się wyłącznie na składzie. Co do działania, to zależy od kosmetyku - jedne działały na mnie negatywnie (np. szampony), inne wcale, a kilka całkiem dobrze (maska do twarzy, olejek do włosów).

O mydle Alep i myciu włosów

Jak pamiętacie jestem wielką fanką  mydła Alep, o którym już Wam kiedyś pisałam. Dzisiaj postanowiłam napisać kilka słów o myciu włosów tym mydłem. Czytając kosmetyczne blogi i oglądając filmy na YouTube natrafiłam na informacje, że mydło Alep nadaje się do mycia włosów. Postanowiłam spróbować, jako że bardzo ułatwiłoby mi to pielęgnację włosów i zlikwidowało odwieczny problem - który szampon będzie dobry dla moich włosów.

Niestety mydło Alep zupełnie się w nowej roli nie sprawdziło. Próbowałam kilkukrotnie i różnych sposobów. Za każdym razem efekt był fatalny. Włosy oklapnięte, oblepione i nadawały się natychmiast do kolejnego mycia. Nie pomogło rozcieranie mydła najpierw w rękach i nakładanie na włosy samej piany, ani mocne i długie spłukiwanie. Dwukrotne mycie też nie rozwiązywało problemu. Dodam, że nawet nie próbowałam używać wcześniej olejków, ani innych odżywek. Mydło poległo już na "zwykłym" myciu.

Jako ciekawostkę powiem Wam, że równocześnie z moimi "testami" namówiłam męża na zastąpienie szamponu mydłem Alep i on do dzisiaj go używa. Co więcej jest całkiem zadowolony; nie zaobserwował ani podrażnienia, ani obciążenia włosów i uważa, że mydło to działa lepiej niż szampon.

Nie wiem z czego wynika mój problem. Czy chodzi o długość włosów (ja mam do ramion, a mąż oczywiście krótkie) i zwyczajnie na krótkich włosach nie widać obciążenia, czy też nasze włosy mają tak różne potrzeby i dlatego inaczej reagują. Jedno jest pewne - mydło Alep zupełnie nie nadaje się do mycia moich włosów.

środa, 18 września 2013

Zakupy w Melvicie

Oto, co sobie właśnie zamówiłam w sklepie marki Melvita:

-mini-zestaw produktów do pielęgnacji twarzy (seria APICOSMA)

-figowy szampon-żel pod prysznic

-balsam ułatwiający rozczesywanie do włosów normalnych

-sztyft do ust (również seria APICOSMA)

Nie używałam ich wcześniej (oprócz kremu do twarzy znajdującego się w  mini-zestawie) i jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzą. Recenzja już wkrótce...



poniedziałek, 9 września 2013

Gąbka peelingująca z nasionami kukurydzy Calypso

Witajcie!

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam szybką recenzję jednego z moich ostatnich zakupów, a mianowicie gąbki peelingującej z nasionami kukurydzy Calypso.


Będąc na wakacjach w Polsce odwiedziłam sklep sieci Rossmann i natrafiłam na ciekawą gąbkę. Trochę się wahałam, gdyż cena to kilkanaście złotych, ale ostatecznie zdecydowałam się na zakup. Bardzo chciałam sprawdzić jak spiszą się nasiona kukurydzy w roli peelingu.

Po otwarciu produktu, rozczarował mnie materiał z jakiego wykonano gąbkę - z identycznego tworzywa wykonana jest moja myjka kuchenna. Nawet kolor i faktura są takie same. Fakt ten podziałał na mnie zniechęcająco. W łazience gąbka nie spisała się lepiej. Powierzchnia z ziarnami okazała się tak ostra, że nie było mowy, żeby dokończyć nią mycie. Próbowałam ją użyć do stóp, ale tu również okazała się zbyt mocna. Co ciekawe na opakowaniu producent informuje, że produkt testowano dermatologicznie, a odnowa skóry następuje już po 3 dniach. Nie jestem w stanie używać jej przez 3 dni...

Co więcej, po pierwszym użyciu dość mocno zaczęły odpadać z niej kawałki ziaren, co możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.



Generalnie jest to produkt niezbyt przemyślany i zdecydowanie zbyt drogi w stosunku do jakości. Niewiele znajdzie się osób ze skórą odporną na takie drapanie, ale jeśli szukacie czegoś, co naprawdę mocno ściera martwy naskórek, to ten produkt może Was zainteresować.