niedziela, 27 października 2013

"...nie poznasz twarzy pod makijażem...", czyli o kosmetykach mineralnych

Bardzo lubię Renatę Przemyk i to właśnie jedna z jej piosenek była inspiracją do napisania tego posta. Dziś więc będzie o makijażu, a dokładniej o kosmetykach mineralnych.

O podkładach mineralnych usłyszałam pierwszy raz na kanałach kosmetyczno-urodowych na YouTube. Dość długo myślałam, że są to produkty nie dla mnie, ale zdesperowana zwiększającą się kolekcją źle dobranych podkładów, postanowiłam spróbować. Moim głównym problemem była bardzo jasna cera, na której podkłady wyglądały nienaturalnie. Ostatecznie zdecydowałam się na zestaw BARE MINERALS dla jasnej cery (9-PIECE GET STARTED KIT, LIGHT). Zestaw ten, oprócz kosmetyków, zawiera komplet pędzli, co miało duży wpływ na moją decyzję. Zakupu dokonałam w sieci sklepów SEPHORA.


W pudełku znajdują się: 2 opakowania podkładu mineralnego w dwóch jasnych odcieniach (seria ORIGINAL, po 2g każdy), 2g pudru mineralnego, bronzer - 1,5g, tubka bazy pod podkład (15ml), 3 pędzle, książeczka i DVD z instrukcją. Kosmetyki mineralne umieszczone są w poręcznych opakowaniach (tzw. CLICK, LOCK, GO), które ułatwiają dozowanie. Instrukcja w bardzo przystępny sposób przedstawia nam kosmetyki mineralne i opisuje ich aplikację.



Kosmetyki mineralne bardzo szybko podbiły moje serce. Ich wielką zaletą jest skład wolny od wielu "zbędnych", a nawet uważanych za szkodliwe substancji chemicznych spotykanych w klasycznych podkładach (zdjęcie poniżej).


Na początku obawiałam się trochę, czy sypki podkład nie wysuszy mi skóry, ale nic takiego nie miało miejsca. Podkład zostawia delikatną, jedwabisto-kremową powłokę. Bardzo ładnie stapia się ze skórą, dając naturalny efekt. Wystarczyło kilka prób, aby nauczyć się aplikacji i odpowiedniego dozowania. Podkład nadaje się do stosowania jako korektor: całkiem dobrze radzi sobie z różnymi przebarwieniami i cieniami pod oczami. Co więcej - podkład zawiera filtr słoneczny (SPF 15). Bronzer jest dość ciemny i mając jasną skórę trzeba uważać z ilością jaką nakładamy. Jeśli chodzi o bazę, to zawiera ona bardzo dużo silikonów, ale też witaminy (C, E i B5) i wyciągi: z aloesu, rumianku i lukrecji (pełny skład jest widoczny na zdjęciu powyżej). Ze względu na silikony, używam jej rzadko - tylko na jakieś "wyjątkowe okazje", aby zapewnić sobie maksymalną trwałość makijażu. Jestem bardzo zadowolona z pędzli dołączonych do zestawu. Są dobrze przemyślane - wszystkie znajdują zastosowanie w codziennym makijażu i nie trzeba kupować żadnego dodatkowego. Lekko gubią włosy, ale i tak określiłabym je jako trwałe.


Podsumowując: pomimo stosunkowo wysokiej ceny, zestaw BARE MINERALS jest wart zakupu. Szczególnie polecałabym go osobom, które nigdy wcześniej nie używały kosmetyków mineralnych. Po pozytywnych doświadczeniach z tym zestawem zakupiłam kolejny podkład z serii ORIGINAL (do wyboru jest też MATTE) i myślę, że nie będzie to mój ostatni kosmetyk mineralny.

niedziela, 20 października 2013

Kosmetyki, substancje zaburzające gospodarkę hormonalną, a regulacje prawne Komisji Europejskiej

Do końca tego roku Bruksela musi podjąć decyzję w sprawie działań, jakie należy podjąć, aby chronić Europejczyków przed substancjami zaburzającymi gospodarkę hormonalną - informuje Le Monde. Anne Glover - doradca  naukowy prezydenta Komisji Europejskiej José Manuela Barroso, musi w najbliższym czasie pogodzić racje naukowców z kwestiami gospodarczymi. Najważniejszym pytaniem będzie: jakie regulacje powinny wprowadzić państwa członkowskie wobec substancji zaburzających gospodarkę hormonalną?

Przypomnę jeszcze, że ostatnie badania pokazały, że około 40% produktów higieniczno-kosmetycznych zawiera przynajmniej jedną z substancji uznanych za zaburzającą gospodarkę hormonalną (w skórcie PE, od francuskiego zwrotu perturbateur endocrinien). Analiza przeprowadzona przez Instytut Noteo i Réseau Environnement Santé (RES, Environmental Health Network) na piętnastu tysiącach produktów ujawniła, że 74% lakierów do paznokci zawiera przynajmniej jeden PE, wśród podkładów - aż 71%, produktów do makijażu oczu - 51%, do demakijażu - 43%, pomadek do ust - 40%, kosmetyków pielęgnujących twarz - 38%, dezodorantów - 36%, jedna trzecia past do zębów i jedna czwarta szamponów.

Pozostaje czekać na decyzję Komisji...

niedziela, 29 września 2013

Woda termalna URIAGE

Przez wiele lat niechętnie odnosiłam się do wód termalnych w sprayu. Zupełnie nie przemawiało do mnie spryskiwanie, a następnie osuszanie skóry. Uważałam, że tego typu zabieg, albo przesuszy skórę, albo nie zdąży zadziałać. W pewnym momencie jednak usłyszałam o wodzie termalnej URIAGE i po przeczytaniu i wysłuchaniu wielu pozytywnych opinii internautek zdecydowałam się na jej zakup. Co mnie przekonało?


Przede wszystkim woda URIAGE ma właściwości izotoniczne, co sprawia, że nie musimy jej osuszać i spokojnie możemy pozostawić ją na naszej skórze. Nie tylko nawilża i koi, ale dostarcza też naszej skórze wielu cennych minerałów, co bezpośrednio przekłada się na jej kondycję. Działa przeciw wolnym rodnikom.

Zawartość minerałów to aż 11 gramów na litr wody. W składzie znajdziemy: siarczany, chlorki, sód, dwuwęglany, wapń, magnez, potas, krzem, cynk, mangan, miedź i żelazo (skład widoczny jest na zdjęciu poniżej). Co najważniejsze woda nie zawiera konserwantów, ani żadnych dodatków chemicznych. Jedynym dodatkiem jest gaz - azot - składnik znany nam np. z powietrza.


Wrażenia po zakupie:

Opakowanie jest kolorowe i poręczne. Kupiony przeze mnie produkt zawierał 300ml, ale dostępna jest też wersja 150ml. Pierwszą miłą niespodzianką była wielkość kropli, które się aplikuje na skórę - spray jest tak drobny, że aplikujemy właściwie mgiełkę. Woda wchłania się dość szybko i już po kilku użyciach stała się jednym z moich ulubionych produktów, zastępując tonik. Pełne właściwości wody poznałam aplikując ją na podrażnioną skórę (np. po zastosowaniu retinoidów, po mocnym peelingu albo po oczyszczaniu). Skóra bardzo szybko wraca do siebie. Woda łagodzi podrażnienia i przyspiesza gojenie. Najbardziej lubię używać ją po wieczornym demakijażu - mam wtedy wrażenie, że kosmetyk ten pomaga skórze odpocząć i się zregenerować. Co więcej woda okazała się być produktem bardzo wydajnym.


Podsumowując:
woda termalna URIAGE trafia do mojego
rankingu ulubionych kosmetyków
i na pewno znowu ją kupię.

Wakacje - czyli co ciekawego przywiozłam z Londynu

W te wakacje miałam okazję odwiedzić Londyn. Oprócz zwiedzania udało mi przeznaczyć kilka godzin na kosmetyczne zakupy. Oto co ciekawego udało mi się wypatrzyć.

W sklepie sieci PRIMARK natrafiłam na turban do włosów. Mniej wtajemniczonym szybko tłumaczę, że jest to jedno z najbardziej przydatnych akcesoriów, jakie warto posiadać pielęgnując włosy odżywkami, czy olejkami. Turban ma kształt łezki, na brzegu ma wciągniętą gumkę, a z tyłu guzik. Jest bardzo łatwy do założenia i dobrze trzyma włosy. Wykonany jest z poliestru i całkiem dobrze znosi pranie w pralce. Kolejną zaletą była jego cena - tylko 1.5 funta. Bardzo cieszę się z tego zakupu i żałuję trochę, że wcześniej za takim nie poszukałam.



Sieć SUPERDRUG znałam jedynie ze słyszenia, więc przeznaczyłam więcej czasu, aby zapoznać się z ich ofertą. Mimo, iż zdecydowanie nie jest to sklep bio, zainteresował mnie jeden produkt. Jest to preparat przeznaczony do oczyszczania twarzy z użyciem szmatki muślinowej (Brightening Hot Cloth Cleanser).



Kosmetyk marki SUPERDRUG ma 150ml i zamknięty jest w poręcznej tubie. W zestawie znajdziemy szmatkę muślinową. Kosmetyk zawiera liczne ekstrakty roślinne (masło kakaowe, olej ze słodkich migdałów, ekstrakt z kwiatów lotosu, ekstrakt z owoców kiwi, ekstrakt z owoców czarnej jagody, ekstrakt z trzciny cukrowej, ekstrakty z owoców pomarańczy i cytryny, ekstrakt z Klonu cukrowego, ekstrakt z liści Morwy czarnej) i jest wolny od parabenów (pełny skład możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej). Ma nie tylko oczyszczać skórę, ale też lekko ją złuszczać.



Mimo, że jest mu daleko do kosmetyków bio, jego skład był o tyle lepszy od innych dostępnych w sklepie, że ostatecznie zdecydowałam się na zakup. Skorzystałam z promocji i za 2 opakowania zapłaciłam 8.98 funtów. Muszę Wam powiedzieć, że sprawuje się świetnie. Delikatnie, ale bardzo dokładnie oczyszcza skórę. Bardzo dobrze usuwa makijaż (choć muszę zaznaczyć, że nie wypróbowałam go jeszcze na mocnym makijażu). Po użyciu skóra jest komfortowo nawilżona i lekko natłuszczona.

Trochę szkoda mi, że nie natrafiłam na żaden sklep z typowymi kosmetykami bio, bo bardzo byłam ciekawa ich oferty. Może następnym razem...


niedziela, 22 września 2013

Paczka z Melvity

Przyszły już moje zamówione kosmetyki z Melvity. Przy zamówieniu składanym przez internet możemy skorzystać z darmowego opakowania. Ponieważ zmieniła się szata graficzna pudełka, postanowiłam pokazać Wam kilka zdjęć. Udało mi się skorzystać z mini-wyprzedaży i oprócz atrakcyjnej ceny jednego z produktów, skorzystałam z darmowej wysyłki za zamówienie od 49 euro zamiast od 70 euro.



Bardziej dociekliwym wyjaśniam, że owszem kosmetyki nie mogą się zmieścić w tym pudełku, ale moje zamówienie objęło także produkty dla mojej rodziny, których nie będę pokazywać, ani recenzować. Wszystkie kosmetyki zapakowane były w dwa takie pudełka.

Dodatkowo Melvita oferuje klientom wybór 3 darmowych próbek.


Recenzje już za kilka tygodni.

To może kosmetyki rosyjskie? RECENZJA ZBIORCZA

Jakiś czas temu zapanowała ogromna moda na kosmetyki rosyjskie. Można było znaleźć wiele pozytywnych opinii na temat najróżniejszych kosmetyków przywiezionych zza naszej wschodniej granicy, a sklepy internetowe nie nadążały z realizacją zamówień. Pod koniec ubiegłego roku postanowiłam sama sprawdzić, w czym tkwi ich sekret i przez kolejne miesiące konsekwentnie testowałam różne produkty trzech najpopularniejszych rosyjskich producentów.

W pierwszym zamówieniu zdecydowałam się na:
- szampon na łopianowym propolisie bez SLS i parabenów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- maseczkę do twarzy "Zatrzymanie młodości" (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- łopianowy olejek do włosów (BAIKAL HERBALS).

Pierwszy zgrzyt dotyczył szamponu na łopianowym propolisie - opakowanie nie jest zbyt szczelne i szampon najpierw rozlał się w paczce, a potem w walizce podczas podróży do Francji. Szampon przeznaczony jest do osłabionych i wypadających włosów. Obłędnie pachnie, ale lekko obciążał moje włosy i zupełnie nie nadaje się do zmywania olejków. Koniecznym kompromisem było używanie go tylko co któreś mycie. Jeśli chodzi o skład to również nie należy on do najlepszych - szampon zawiera między innymi uważany za szkodliwy dietanoloamid kwasów tłuszczowych (Cocamide DEA), ale o tym dowiedziałam się niestety dużo później. Natomiast za piękny zapach odpowiedzialne są po części dodatki zapachowe.

Maseczka do twarzy "Zatrzymanie młodości" ujęła mnie bogatym składem wyciągów roślinnych i olejków. Nałożona na podrażnioną lub przesuszoną skórę (np. w sezonie grzewczym) prezentuje swoje nawilżająco-natłuszczające właściwości. Według mnie to dobre uzupełnienie pielęgnacji skóry twarzy. Wbrew pozorom jest to dość silnie działający produkt i pozostawienie na twarzy dłużej niż 10 minut prowadziło u mnie do zaczerwienienia skóry. Zapach nie jest miły (ale da się wytrzymać) i byłam bardzo zaskoczona, kiedy znalazłam w składzie dodatki zapachowe.

Spodobał mi się regenerujący olejek łopianowy (na zdjęciu poniżej). Posiada bardzo dobry skład i ziołowo-cytrusowy, świeży zapach. Używałam go bezpośrednio przed myciem włosów, pozostawiając na minimum pół godziny. Miałam wrażenie, że pomaga moim włosom (lekko zmniejszył ich wypadanie, dodał połysku i miękkości). Cena 21 PLN za 170 ml olejku okazała się atrakcyjna. Szybko podjęłam decyzję, że jeszcze kiedyś go kupię.


Czując pewien niedosyt i chcąc lepiej przygotować się do planowanej recenzji zamówiłam kolejną paczkę. Tym razem wybrałam:
- odmładzający krem na dzień (NATURA SIBERICA),
odmładzający krem na noc (NATURA SIBERICA),
biokompleks do twarzy, dwufazowa pielęgnacja anti-age (NATURA SIBERICA),
północne mydło detox (NATURA SIBERICA),
spray do włosów i ciała "ŻYWE WITAMINY" (NATURA SIBERICA),
- wzmacniający szampon do włosów (BAIKAL HERBALS),
szampon na brzozowym propolisie bez SLS i parabenów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE),
- łopianową maskę wzmacniającą do włosów (RECEPTURY BABUSZKI AGAFII, PERVOE RESHENIE).

Zacznijmy od odmładzających kremów do twarzy firmy NATURA SIBERICA (białe opakowania widoczne na zdjęciu poniżej). Wygląda na to, że ostatnio zostały wycofane z produkcji (albo przynajmniej zmieniono im opakowania), więc nie będę im poświęcać zbyt dużo uwagi. Sprawowały się całkiem dobrze, ale przeszkadzał mi ich bardzo mocny zapach przypominający męskie wody po goleniu. Dodatkowo krem na noc miał lekko błękitne zabarwienie, a ja zdecydowanie wolę kosmetyki pozbawione tego typu "dodatków". Do plusów można zaliczyć, że dobrze się wchłaniały, a krem na dzień stanowił dobrą bazę pod makijaż, zawierał filtr przeciwsłoneczny i witaminę A. Zaletę stanowiły też opakowania z pompką. Oba kremy stanowić miały uzupełnienie pielęgnacji przeciwzmarszczkowej i dodatkowe źródło SYN-AKE, o którym piszę poniżej.



Bardzo ciekawym produktem był biokompleks do twarzy składający się z dwóch półproduktów, które bezpośrednio przed użyciem należy wymieszać w zależnych od rodzaju skóry proporcjach (w zestawie dołączono kubeczki i szpatułki ułatwiające przygotowanie, butelki z pipetkami są widoczne na zdjęciu powyżej). Zawiera on bardzo bogaty zestaw składników pochodzenia roślinnego, między innymi:
- ekstrakt z Kladonii śnieżnej,
ekstrakt z Żeń-szenia właściwego,
ekstrakt z Korkowca amurskiego,
ekstrakt z Eleuterokoku kolczastego,
ekstrakt z Herbaty chińskiej,
ekstrakt z Róży dawurskiej,
ekstrakt z Perełkowca japońskiego,
ekstrakt z Modrzewia amurskiego,
ekstrakt z Jałowca dawurskiego,
ekstrakt z Lipy amurskiej,
- olej z owoców Oliwki europejskiej,
- olej z nasion Sosny syberyjskiej,
- olej z nasion Żurawiny błotnej,
olej z nasion Maliny moroszki
olej z nasion Rokitnika zwyczajnego
- ekstrakt z Mydlnicy lekarskiej
- ekstrakt z nasion Prosa zwyczajnego.
Wzbogacono go też syntetycznym odpowiednikiem peptydu z jadu żmii (vaglerin-1), znanym jako SYN-AKE. Pełny skład po angielsku widoczny na zdjęciu poniżej:



SYN-AKE przypisuje się silne właściwości wygładzające zmarszczki i bardzo chciałam sprawdzić, czy rzeczywiście zasłużył sobie na tak dobrą opinię. Chcąc rzetelnie sprawdzić siłę działania kosmetyku zastosowałam się do zaleceń na opakowaniu i przez 14 dni używałam biokompleks na skórę twarzy i szyi. Po nałożeniu kosmetyku skóra dość szybko się napinała, ale nie było to nieprzyjemne. Preparat nie wysuszał skóry, a przez pierwsze kilka dni skóra stopniowo się wygładzała. Niestety po kilku dniach efekt wygładzenia przestał się pogłębiać. Zmarszczki nie zniknęły całkowicie, a raczej lekko się spłyciły, ale i tak byłam zadowolona z efektu. Zastanawiacie się pewnie o ile może wygładzić zmarszczki SYN-AKE? W dokumencie, który znalazłam wyniki badań pokazują, że efekt wygładzający i przeciwzmarszczkowy to około 20%, chociaż u jednej z osób uczestniczących w badaniach efekt oszacowano aż na 52% (więcej informacji znajdziecie tutaj). Do wad kosmetyku zaliczyć należy źle dopracowane proporcje składników zestawu - kremowej bazy, której zaleca się użyć o wiele więcej, niż serum, jest tyle samo co serum (po 30ml), czyli na koniec zabraknie nam bazy, a zostanie nam serum. Pipetka do kremowej bazy zupełnie nie nadaje się do tak gęstej konsystencji - odmierzanie kropel jest niemożliwe. Następnym problemem było to, że po kilku tygodniach miałam wrażenie, że kremowa baza bardzo zgęstniała, bo trudno ją było wydobyć z opakowania, mimo iż deklarowana trwałość kosmetyku od momentu otwarcia to 12 miesięcy. Częściowo winna okazała się jednak pipetka, wewnątrz której kremowa baza bardzo mocno zaschła.

Równie interesujące było dla mnie północne mydło detox (na zdjęciu poniżej). Przeznaczone jest do głębokiego oczyszczania skóry, więc pomyślałam, że jest to produkt, który idealnie uzupełni moją pielęgnację skóry.



Bardzo spodobał mi się jego roślinny skład. Mydło zawiera też węgiel drzewny (Betula Pendula Charcoal), który ma pomagać w głębokim oczyszczaniu skóry. Lista składników jest widoczna na zdjęciu poniżej:



Gorzej było z efektami. Zaczynając od początku: mydło ma bardzo gęstą konsystencję i fatalnie się rozprowadza, nawet przy użyciu dołączonej gąbki - w efekcie rozciągamy skórę na wszystkie strony. Najpierw nie chce się przyczepić do skóry, a potem trudno je domyć (zaznaczam, że stosowałam się do zaleceń producenta). Co ciekawe rzeczywista aplikacja zupełnie nie przypomina mi tej z filmu zamieszczonego na rosyjskiej stronie firmy (dla dociekliwych zamieszczam link: tutaj). Po chwili mydło zaczyna delikatnie się pienić, a kolor zaczyna się zmieniać z czarnego na szary. Mydło świetnie się trzyma linii włosów, szyi, uszu, a także skórek wokół paznokci. Trzeba bardzo długo je zmywać. Po takiej pielęgnacji twarzy, ręce wyglądają jakby się pracowało w ogródku:-) Skóra twarzy jest błyszcząca. Za każdym razem mam wrażenie, że mydło usunęło ze skóry zbyt wiele. Skóra jest dobrze oczyszczona, ale równocześnie wydaje się zwiędnięta i natychmiast wymaga dobrego nawilżenia i odżywienia, a cała łazienka nadaje się do mycia. Używam tego mydła raz na 2 tygodnie, ale nie zmniejszyło to zbyt silnego efektu, jaki każdorazowo obserwuję na swojej twarzy.

Kolejny kosmetyk to spray do ciała i włosów "ŻYWE WITAMINY". Opakowanie zawiera 125ml. Kosmetyk ma bardzo lekką, żelową konsystencję i efektownie się prezentujące kolorowe "mikrokapsułki". Na początku obawiałam się, że butelka ze sprayem nie poradzi sobie i kapsułki pozostaną w środku opakowania, ale kapsułki wydostają się bez problemu w momencie aplikacji. Co więcej są częściowo naruszone, więc ich zawartość rozprowadzamy na skórze z resztą kosmetyku. Dobrze się wchłania. Stosowałam go raz dziennie (wieczorem) na skórę twarzy i ciała, a także do włosów (co dwa dni). Podczas testowania skóra nie była przesuszona, czy napięta. Mimo lekkiej konsystencji, kosmetyk okazał się być wystarczającą pielęgnacją. Nie zaobserwowałam większej ilości pozytywnych efektów, ale możliwe, że przy dłuższej aplikacji stan skóry uległby jakimś zmianom. Produkt niespecjalnie nadaje się do włosów, bo mimo rozcierania kosmetyku w rękach na włosach osadzały się fragmenty kapsułek. W moim przypadku jedno opakowanie dość szybko się skończyło. Na zdjęciu poniżej możecie zapoznać się ze składem tego produktu. Podoba mi się, że kosmetyk ten zawiera wiele wyciągów roślinnych i witamin. Niestety nie jest wolny od dodatków zapachowych.




Następny produkt - wzmacniający szampon do włosów firmy BAIKAL HERBALS - okazał się wielką porażką (na zdjęciu poniżej).


Zacznijmy od początku. Opakowanie zawiera 280ml szamponu. Szampon ładnie pachnie. Konsystencja jest niezwykle gęsta i trudno wydobyć porcję konieczną do umycia włosów. Niezbyt mocno się pieni. Problemem okazało się bardzo silne w moim przypadku obciążanie włosów. Co więcej szampon powodował podrażnienie skóry głowy i łupież. Próbowałam przyzwyczaić moje włosy do tego kosmetyku, ale ostatecznie się nie udało i szampon skończył jako mydło do rąk. Podobnie jak szampon na łopianowym propolisie, ten produkt również zawiera uważany za szkodliwy dietanoloamid kwasów tłuszczowych (Cocamide DEA). Niestety mimo iż szampon reklamowany jest jako kosmetyk wolny od parabenów i SLS, zaraz za licznymi ekstraktami roślinnymi w składzie znajdziemy inne chemikalia. Sami zresztą zobaczcie (zdjęcie poniżej):



Szampon na brzozowym propolisie bez SLS i parabenów (zdjęcie poniżej) chciałam porównać z tym na łopianowym propolisie. Miałam nadzieję, że tym razem kosmetyk nie będzie obciążał moich włosów. W dodatku na stronie sklepu, gdzie składałam zamówienie nie był dostępny skład, a bardzo mnie to interesowało. Składając zamówienie napisałam do sklepu prośbę o lepsze zabezpieczenia przesyłki i udało się - tym razem szampon dotarł do mnie nienaruszony. Ładnie pachniał, ale niestety ta formuła też obciążała moje włosy, a w składzie ponownie natrafiłam na dietanoloamid kwasów tłuszczowych.



Ostatnim testowanym przeze mnie kosmetykiem była łopianowa maska wzmacniająca do włosów. Bardzo atrakcyjna wydała mi się cena: kilkanaście złotych za 300ml produktu. Podobało mi się, że maskę trzyma się  na włosach tylko 1-2 minuty. Efekt działania wyczuwalny był natychmiast - podczas spłukiwania włosy były bardzo gładkie. Olej łopianowy wydawał się być idealnym rozwiązaniem dla moich osłabionych włosów, ale okazało się, że maska trochę je przeciążała. Maskę używałam więc raz na tydzień lub dwa i wtedy moje włosy nie były tak obciążone. Po zużyciu całego opakowania nie zauważyłam zmniejszenia wypadania włosów, ani żadnego wzmocnienia.

Według mnie kosmetyki rosyjskie są ciekawą alternatywą dla kosmetyków dostępnych w polskich drogeriach. Często zawierają mniej szkodliwych składników i śmiało mogą konkurować cenowo. Co więcej w ich składzie możemy znaleźć wyciągi roślinne rzadziej u nas spotykane, co może stanowić interesujące wzbogacenie codziennej pielęgnacji. W moim odczuciu NATURA SIBERICA zwraca uwagę na atrakcyjną i nowoczesną formę swoich produktów, na przyciągające oko eleganckie opakowania (co odbija się na cenie), kiedy na przykład PERVOE RESHENIE skupia się wyłącznie na składzie. Co do działania, to zależy od kosmetyku - jedne działały na mnie negatywnie (np. szampony), inne wcale, a kilka całkiem dobrze (maska do twarzy, olejek do włosów).

O mydle Alep i myciu włosów

Jak pamiętacie jestem wielką fanką  mydła Alep, o którym już Wam kiedyś pisałam. Dzisiaj postanowiłam napisać kilka słów o myciu włosów tym mydłem. Czytając kosmetyczne blogi i oglądając filmy na YouTube natrafiłam na informacje, że mydło Alep nadaje się do mycia włosów. Postanowiłam spróbować, jako że bardzo ułatwiłoby mi to pielęgnację włosów i zlikwidowało odwieczny problem - który szampon będzie dobry dla moich włosów.

Niestety mydło Alep zupełnie się w nowej roli nie sprawdziło. Próbowałam kilkukrotnie i różnych sposobów. Za każdym razem efekt był fatalny. Włosy oklapnięte, oblepione i nadawały się natychmiast do kolejnego mycia. Nie pomogło rozcieranie mydła najpierw w rękach i nakładanie na włosy samej piany, ani mocne i długie spłukiwanie. Dwukrotne mycie też nie rozwiązywało problemu. Dodam, że nawet nie próbowałam używać wcześniej olejków, ani innych odżywek. Mydło poległo już na "zwykłym" myciu.

Jako ciekawostkę powiem Wam, że równocześnie z moimi "testami" namówiłam męża na zastąpienie szamponu mydłem Alep i on do dzisiaj go używa. Co więcej jest całkiem zadowolony; nie zaobserwował ani podrażnienia, ani obciążenia włosów i uważa, że mydło to działa lepiej niż szampon.

Nie wiem z czego wynika mój problem. Czy chodzi o długość włosów (ja mam do ramion, a mąż oczywiście krótkie) i zwyczajnie na krótkich włosach nie widać obciążenia, czy też nasze włosy mają tak różne potrzeby i dlatego inaczej reagują. Jedno jest pewne - mydło Alep zupełnie nie nadaje się do mycia moich włosów.

środa, 18 września 2013

Zakupy w Melvicie

Oto, co sobie właśnie zamówiłam w sklepie marki Melvita:

-mini-zestaw produktów do pielęgnacji twarzy (seria APICOSMA)

-figowy szampon-żel pod prysznic

-balsam ułatwiający rozczesywanie do włosów normalnych

-sztyft do ust (również seria APICOSMA)

Nie używałam ich wcześniej (oprócz kremu do twarzy znajdującego się w  mini-zestawie) i jestem bardzo ciekawa jak się sprawdzą. Recenzja już wkrótce...



poniedziałek, 9 września 2013

Gąbka peelingująca z nasionami kukurydzy Calypso

Witajcie!

Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam szybką recenzję jednego z moich ostatnich zakupów, a mianowicie gąbki peelingującej z nasionami kukurydzy Calypso.


Będąc na wakacjach w Polsce odwiedziłam sklep sieci Rossmann i natrafiłam na ciekawą gąbkę. Trochę się wahałam, gdyż cena to kilkanaście złotych, ale ostatecznie zdecydowałam się na zakup. Bardzo chciałam sprawdzić jak spiszą się nasiona kukurydzy w roli peelingu.

Po otwarciu produktu, rozczarował mnie materiał z jakiego wykonano gąbkę - z identycznego tworzywa wykonana jest moja myjka kuchenna. Nawet kolor i faktura są takie same. Fakt ten podziałał na mnie zniechęcająco. W łazience gąbka nie spisała się lepiej. Powierzchnia z ziarnami okazała się tak ostra, że nie było mowy, żeby dokończyć nią mycie. Próbowałam ją użyć do stóp, ale tu również okazała się zbyt mocna. Co ciekawe na opakowaniu producent informuje, że produkt testowano dermatologicznie, a odnowa skóry następuje już po 3 dniach. Nie jestem w stanie używać jej przez 3 dni...

Co więcej, po pierwszym użyciu dość mocno zaczęły odpadać z niej kawałki ziaren, co możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.



Generalnie jest to produkt niezbyt przemyślany i zdecydowanie zbyt drogi w stosunku do jakości. Niewiele znajdzie się osób ze skórą odporną na takie drapanie, ale jeśli szukacie czegoś, co naprawdę mocno ściera martwy naskórek, to ten produkt może Was zainteresować.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Maska rozświetlająca firmy Alorée

Maseczkę rozświetlającą firmy Alorée kupiłam korzystając z sezonowych wyprzedaży w sklepie internetowym SEPHORY. Był to mój pierwszy kosmetyk tej marki. Oprócz dużej przeceny skusił mnie fakt, że maska posiada certyfikat ECOCERT. Przeznaczona jest do wszystkich rodzajów cery, a używać ją można na trzy sposoby:
- nałożyć na 3 minuty (ekspresowo)
- nałożyć na 10 minut (relaksująco)
- wymieszać z dostępnym osobno Facial Scrub Kit (maseczka zamienia się w peeling).




Na opakowaniu producent informuje, że kompleks przeciwutleniaczy zawartych w masce zwiększa metabolizm komórkowy i pomaga zapobiegać przedwczesnym oznakom starzenia. W składzie znajdziemy między innymi: olej ze słonecznika, olej z winogron i wyciąg z jęczmienia (pełny skład na zdjęciu poniżej).


Pierwszym zaskoczeniem był kolor maski przypominający mi lakier samochodowy (coś jakby szmaragdowy metallic). Maseczka jest gęsta i trochę ciężko się rozprowadza, ale daje natychmiastowe uczucie dużego komfortu i "otulenia". Zmycie nie stanowi najmniejszego problemu - maska w kontakcie z wodą zamienia się w mleczny płyn. Po pierwszym użyciu byłam zaskoczona efektem - skóra była jasna i promienna (choć efekt ten nie utrzymał się zbyt długo).

Według mnie maseczka rozświetlająca Alorée jest bardzo interesującym kosmetykiem dla wszystkich osób chcących odświeżyć koloryt swojej cery. Zdecydowanie polecam!

niedziela, 4 sierpnia 2013

KONKURS z kosmetycznymi nagrodami!!!

UWAGA

Blog "EKOcentryczka.blogspot.com" obchodzi swoje drugie urodziny. Z tej okazji autorka ogłosiła

URODZINOWE ROZDANIE

Do zdobycia aż 3 zestawy kosmetyków i biżuterii.

Zgłoszenia do 11 sierpnia.

Szczegółowe informacje i warunki udziału znajdziecie na blogu:

ekocentryczka.blogspot.com


Co proponuje nam SEPHORA – seria Yes to...

Kosmetyki firmy Yes To znam już od około 2 lat. Na początku nie zwracałam większej uwagi na ich składniki i kolejno zakupiłam: masło do ciała i maskę do twarzy (Yes to Tomatoes), a także maskę do włosów (Yes to Carrots). Pomidorowe masło do ciała wspominam bardzo dobrze. Maska do twarzy nie budzi już takich dobrych wspomnień. Najpierw musiałam się bardzo namęczyć, aby ją otworzyć (ostatecznie musiałam użyć noża, ale może miałam pecha i trafiło mi się jakieś wadliwe opakowanie), potem nie podobała mi się jej dwufazowa konsystencja (czy to rzeczywiście produkt dwufazowy, czy tylko składniki się rozdzieliły?). Ostatecznie, nie wystarczyła na długo, a efekty były takie sobie. Zupełnie nie spodobała mi się maska do włosów, która okazała się zbyt obciążająca.

Korzystając z wyprzedaży postanowiłam dać jeszcze jedną szansę kosmetykom firmy Yes To dostępnym w sieci SEPHORA. Tym razem skupiłam się również na składnikach, a nie tylko na efektach. Skuszona kilkoma pozytywnymi opiniami klientów sklepu zdecydowałam się na:
- odżywcze masło do ciała (Yes to Carrots),
- hipoalergiczne mleczko do ciała (Yes to Cucumbers),
- odżywcze mleczko do ciała (Yes to Carrots),



- zwiększający objętość szampon do włosów (Yes to Tomatoes).



Zacznijmy od odżywczego masła do ciała. Miły zapach, szybkie wchłanianie i miękka w dotyku skóra - to zalety łatwo dające się zauważyć. Przyjrzyjmy się składnikom (zdjęcie poniżej).


Kosmetyk ten jest niezwykle bogaty w dobroczynne dla naszej skóry składniki. Martwi jednak stosunkowo duża zawartość konserwantu - fenoksyetanolu (phenoxyethanol), czy obecność licznych związków zapachowych. U niektórych osób mogą one wywołać reakcje alergiczne. Na szczęście mnie nic takiego nie spotkało, a kosmetyk używałam raczej z przyjemnością.

O wiele gorzej wypadły oba mleczka do ciała. Zacznijmy od tego, że skład ich jest o wiele uboższy, niż opisanego powyżej odżywczego masła do ciała. Z trudem udało mi się je zużyć. Problemem okazał się bardzo przykry zapach utrzymujący się na skórze i ubraniu przez wiele godzin. Przyzwyczajona do specyficznych zapachów kosmetyków bio, nie spodziewałam się takiego problemu, a szczególnie w kosmetykach, które posiadają dodatkowe substancje zapachowe. Biorąc pod uwagę fakt, że regularna aplikacja tych kosmetyków nie przyniosła żadnej widocznej korzyści mojej skórze, nikomu ich nie polecam (a przynajmniej zwracam uwagę na konieczność sprawdzenia, czy zapach tych kosmetyków nie będzie stanowił problemu).

Niestety szampon również okazał się kontrowersyjny. Efekt zwiększenia objętości włosów u mnie nie wystąpił, ale miałam wrażenie, że włosy są trochę przesuszone. Szampon nieprawdopodobnie mocno szczypie w oczy. Przyjemnie pachnie i bardzo mocno się pieni, co zwróciło moją uwagę skoro miał nie zawierać SLS. Sprawdziłam skład i niespodzianka: drugi składnik to Sodium Laureth Sulfate. Jestem pewna, że producent potrafi to wytłumaczyć...

Ja tymczasem powiem
"NIE, dziękuję"
dla kosmetyków firmy Yes To.

Korektor na niedoskonałości marki Melvita

Od kilku lat jestem wielką fanką kosmetyków firmy Melvita. Przez ten czas wypróbowałam bardzo wiele ich produktów. Niestety trafiły się też dwa kosmetyczne buble.

Pierwszy z nich to korektor na niedoskonałości (zdjęcie poniżej). Oprócz funkcji kryjącej, kosmetyk ten koił i przyspieszał gojenie zmian trądzikowych. Dlaczego więc bubel? Otóż kolor korektora nie miał wiele wspólnego z barwą ludzkiej skóry, a bliżej mu było raczej do cegły (zaznaczam, że w ofercie istniał tylko jeden odcień). Wypróbowałam wiele rodzajów aplikacji (pod podkład, na podkład, sam korektor, korektor zmieszany z innym korektorem, itd.). Za każdym razem efekt "maskujący" tego kosmetyku nie nadawał się do zaprezentowania komukolwiek. Korektor skończył w koszu...


Bubel numer 2 to roll-on również na niedoskonałości. Wiele się mówi o niehigienicznym użytkowaniu kosmetyków w opakowaniu typu roll-on. Mimo to byłam bardzo zaskoczona, kiedy po zaledwie 2 tygodniach użytkowania, w moim kosmetyku "coś urosło" (żółto-brązowe farfocle, płyn zaczął tracić przejrzystość). Dodam jeszcze, że kosmetyk był prawidłowo przechowywany, nie był przeterminowany, ani nie przekroczył maksymalnego czasu przydatności liczonego od otwarcia produktu. Oczywiście nie zauważyłam jego skuteczności...

czwartek, 25 lipca 2013

Padła propozycja, aby kremy do opalania traktować jak leki – czy to dobry pomysł?

W dzisiejszym przeglądzie prasy naukowej znalazłam ciekawostkę bardzo aktualną w okresie wakacyjnym. Jeden z tygodników francuskich (Humanité Dimanche) poruszył temat kremów do opalania, a dokładniej substancji jakie one zawierają. Wyjaśnia, że prace nad filtrami mineralnymi spowodowane były między innymi faktem, że filtry chemiczne są podejrzewane o działanie zaburzające pracę gruczołów endokrynnych. Z kolei, aby poprawić właściwości filtrów mineralnych (dwutlenek tytanu, tlenek cynku), wzbogaca się je o nanocząsteczki, również posądzane o powodowanie mutacji i zmian w DNA. Laurence Coiffard, dyrektor laboratorium farmacji przemysłowej na uniwersytecie w Nantes proponuje, aby kremy do opalania traktować jak leki, co wiązałoby się z dokładniejszą kontrolą ich składników.


W mojej kosmetyczce znajduje się kilka kosmetyków zawierających oba rodzaje filtrów. Chciałabym, aby w przyszłości kremy do opalania/filtry przeciwsłoneczne były poddawane ściślejszej kontroli. A co Wy myślicie na ten temat? Czy interesuje Was większe bezpieczeństwo stosowania tego rodzaju preparatów, czy też uważacie takie badania za zbędne?

sobota, 20 lipca 2013

Jak zminimalizować negatywny wpływ kosmetyków na nasze zdrowie - 6 porad

Niektóre składniki kosmetyków mogą negatywnie wpływać na nasze zdrowie. Jak się przed tym chronić, nie tracąc przy tym szans na optymalną pielęgnację naszego ciała? Stara zasada „im mniej, tym lepiej” pasuje tu bardzo dobrze. A oto kilka bardziej szczegółowych wskazówek:
  1. Określ swoje rzeczywiste potrzeby pielęgnacyjne. W ten sposób łatwiej dobierzesz odpowiednie kosmetyki. Może się okazać, że część jest ci niepotrzebna.
  2. Sprawdź, czy twoje kosmetyki posiadają składniki, które odpowiadają Twoim potrzebom. Przykładowo: jeśli twoja skóra wymaga nawilżenia, to czy Twoje kremy lub balsamy zawierają składniki rzeczywiście nawilżające, a nie tylko np. „maskujące” suchą skórę? Ten etap jest pracochłonny, ale efekty właściwej pielęgnacji szybko wynagrodzą wysiłek.
  3. Zwróć szczególną uwagę na składy kosmetyków, których używasz codziennie w dużych ilościach. Żele pod prysznic, balsamy do ciała – skoro używa się ich dużo, to potencjalnie ich negatywny wpływ też może być większy. Prawidłowo pielęgnowana skóra nie wymaga codziennego użycia balsamu, kremu czy mleczka. Zastanów się nad użyciem produktów z certyfikatami bio, produktów przeznaczonych dla dzieci. A może już używasz mydła Alep, czy oliwki dla niemowląt?
  4. Daj skórze odpocząć. Zrób sobie dzień bez makijażu, zapomnij czasem o kremie, czy balsamie. A może pójdziesz na kompromis i zastosujesz dezodorant rano, a przez noc pozwolisz skórze pozbyć się toksyn? Takie przerwy dadzą twojej skórze szansę na regenerację i przypomną jej naturalne funkcje.
  5. Zastanów się, czy rzeczywiście są ci potrzebne wszystkie kosmetyki, takie jak odżywki do skórek paznokci, odżywki do rzęs, musujące kule do kąpieli, peelingi do ciała, itd. Może jednak ich nie potrzebujesz? Peeling do ciała można przykładowo zastąpić specjalną rękawicą, która mechanicznie usunie martwy naskórek. Istnieją też peelingi bio albo domowej roboty (kawowe, cukrowe, z miodem). Pamiętaj, że głównym celem firm kosmetycznych jest zysk i niestety część kosmetyków ma rozwiązać potrzeby pielęgnacyjne „wymyślone” przez sztab specjalistów od marketingu.
  6. Nie używaj kosmetyków tylko po to, żeby się zrelaksować albo umilić sobie czas. Istnieje wiele zdrowszych sposobów na spędzanie wolnego czasu i odpoczynek.

sobota, 13 lipca 2013

Wyjątkowe mydło i kilka słów o żelach pod prysznic

Zacznijmy od tego, że dawniej po kąpieli moja skóra często bywała bardzo przesuszona. Problem nasilał się w zimie. Noszenie rajstop zwiększało swędzenie i podrażnienie skóry nóg. Skóra na ramionach łuszczyła się, a na dłoniach pękała nawet do krwi. Niewiele pomagały mi różne kremy, czy balsamy. Recepty od dermatologa również nie rozwiązały problemu. Właściwie w pewnym momencie pogodziłam się ze stanem mojej skóry.

O mydle Alep (znanym też jako Aleppo) usłyszałam na YouTube. Będąc kiedyś w aptece  skusiłam się na wyeksponowane przy kasie mydełko. Nie zwracając szczególnej uwagi na opis podany na opakowaniu zapamiętałam tylko, że:
- nawilża skórę
- z czasem mydło może zmienić barwę, ale nie zmieni to jego właściwości
- należy bardzo dbać, aby po użyciu nie pozostawiać go w mydelniczce pełnej wody, to wystarczy nam na dłużej.

Pierwsze wrażenie nie było najlepsze. Po spłukaniu mydła skóra była bardzo szorstka. Spodziewałam się, że po wytarciu ręcznikiem skóra będzie ściągnięta i zacznie swędzieć, ale nic z tych rzeczy nie miało miejsca. Skóra była aksamitna, nie była podrażniona, ani przesuszona. Szybko odkryłam kolejne zalety mydła Alep:
- całkiem dobrze nadaje się również do mycia twarzy,
- przywraca skórze równowagę i łagodzi trądzik,
- a przede wszystkim zawiera naturalne składniki, brak mu konserwantów, czy sztucznych substancji zapachowych.
Mydło Alep często wzbogacane jest olejem laurowym znanym z działania antyseptycznego (przykładowy skład: sodium olivate, aqua (water), glycerin, sodium laurate, olea europaea (olive) fruit oil, laurus nobilis oil, sodium hydroxide). Kostka oryginalnego mydła wyrabianego w Syrii kosztuje około 2,5-6 euro (najtańsze jest bez dodatku oleju laurowego), ale jeśli pilnuje się, aby po użyciu wysychało, potrafi wystarczyć na ponad 2 miesiące. Po roku stosowania mydła Alep przekonałam się jak wiele daje mojej skórze. Zachciało mi się zmian i w mojej łazience znowu zaczęły gościć perfumowane mydełka i przypadkowe żele pod prysznic, co po kilku miesiącach przypłaciłam chyba najgorszym stanem mojej skóry jaki doświadczyłam w ciągu życia. Teraz moja skóra wraca do siebie, nie zamierzam już eksperymentować, a w mojej łazience na stałe zagościła zielonkawa kostka, która ostatnio podbiła nawet serce mojego męża.

Nie tylko stan mojej skóry jest ważnym argumentem przemawiającym za miejscem dla mydła Alep w mojej łazience. Jestem zszokowana ilością chemicznych substancji obecnych w kosmetykach przeznaczonych do codziennego mycia naszej skóry, takich jak mydła, żele pod prysznic, czy do mycia twarzy. Większość z tych substancji nie ma absolutnie żadnej wartości pielęgnacyjnej i w najlepszym wypadku jest dla nas neutralna. Nie wszystkie z nich spłukujemy – po kąpieli część tych substancji zostanie na powierzchni naszej skóry, a część się wchłonie. Sami często mamy okazję zaobserwować niektóre negatywne efekty ich działania, jak alergie, przesuszona, łuszcząca się skóra, swędzenie, trądzik – a to przecież nie wszystko. Niektórzy powiedzą teraz, że przecież mamy wiele kosmetyków które świetnie działają. Zgadzam się z Wami zupełnie.

Tylko skoro można mieć wypielęgnowaną, zdrową skórę dzięki kosmetykom naturalnym, to po co narażać się na działanie całej tej gamy konserwantów, emulgatorów, silikonów, czy chociażby środków koloryzujących nasz żel pod prysznic na różowo??? 

Ranking moich kosmetyków, czyli co podbiło moje serce i do czego chętnie wracam

Pielęgnacja twarzy
- mydło Alep (Gilbert Laboratoires, Alepia)
- maska rozświetlająca (Alorée)
- peeling-maska 2w1 Ryż z Ogórkiem (Ava Laboratorium)
- peeling enzymatyczny (Biochemia Urody)
żel hialuronowy (Biochemia Urody)
- serum energetyzujące Pomidor z Ogórkiem (Ava Laboratorium)
- masło shea (Biochemia Urody)
- woda termalna URIAGE (Laboratoires Dermatologiques d'Uriage)
- kwiatowe wody nadzwyczajne (Melvita)

Pielęgnacja ciała
- mydło Alep (Gilbert Laboratoires, Alepia)

Pielęgnacja włosów
- olej monoi (Biochemia Urody)
- olej z orzechów makadamia (Melvita)
- płyn wzmacniający do włosów - zestaw (Biochemia Urody)
- lawendowa woda kwiatowa (Melvita)

Makijaż
- podkład sypki z SPF 15 (bareMinerals)
- róż "THE ONE" (bareMinerals)
- puder "bezbarwny" z SPF 15 (bareMinerals)
- płyn micelarny do demakijażu skóry suchej i wrażliwej (Bioderma)

niedziela, 7 lipca 2013

Gorące brawa dla polskiej firmy AVA Laboratorium.

Kosmetyki firmy AVA Laboratorium poznałam kilka miesięcy temu. Nina (którą, mam nadzieję przedstawić Wam w niedalekiej przyszłości) słysząc, że szukam nowych kosmetyków „bio” najpierw długo musiała mnie przekonywać, że znalazła coś specjalnego. W końcu nieufnie zdecydowałam się obejrzeć produkty z serii „ECO Garden” w sklepie sieci Rossmann, gdzie miały być dostępne. Ku mojemu rozdrażnieniu przez kolejnych kilka dni, ani w żadnym Rossmannie, ani nigdzie indziej nie mogłam na nie natrafić. Wreszcie mi się udało i w dodatku czekała mnie bardzo miła niespodzianka. Otóż te POLSKIE kosmetyki posiadają certyfikat ECO CERT, interesujący skład i stosunkowo niskie ceny.

Zacznijmy od peelingu-maski 2 w 1 "Ryż z Ogórkiem", który zakupiłam jako pierwszy. Opakowanie - tubka - zawiera 30ml. Kosmetyk ma łatwą do rozprowadzenia kremową konsystencję z licznymi drobinkami ścierającymi. Po nałożeniu na skórę wykonujemy 1-minutowy delikatny masaż, dzięki czemu drobinki ścierają martwy naskórek. Następnie należy pozostawić maseczkę na 10-15 min, a potem zmyć wodą. Maseczka zmywa się bez problemu, a moja skóra po takim zabiegu jest świeża i nawilżona. Ta naturalna kuracja oczyszczająca pomaga mi zapobiegać tzw. "suchym skórkom" i daje komfortowe uczucie, że potrzeby mojej skóry zostały całkowicie zaspokojone. W składzie peelingu-maski znajdziemy między innymi: hydrolat z lawendy, olej z orzechów makadamia, oliwę z oliwki europejskiej, ekstrakt z ryżu, glicerynę pochodzenia roślinnego, witaminę E z olejów roślinnych, ekstrakt z ogórka (pełny skład na zdjęciu poniżej, więcej informacji o składnikach możecie uzyskać na stronie firmy - kliknij tu).



Zadowolona z efektów peelingu-maski (który od tamtej pory regularnie kupuję), ostatnio skusiłam się na energetyzujące organiczne serum "Pomidor z Ogórkiem". Podobnie jak peeling-maska, serum dostępne jest w tubce 30ml. Ma podobny zapach i równie kremową konsystencję. Po nałożeniu na twarz grubej warstwy (jak zaleca producent), serum najpierw powoduje lekkie ściągnięcie skóry, a potem całkowicie się wchłania (nie wałkuje się). Na opakowaniu podana jest informacja, że kosmetyk ten nadaje się zarówno na dzień pod makijaż, jak i na noc. Osobiście wolę go stosować na noc (rano nie mam czasu czekać, aż serum się wchłonie). Rano po użyciu serum moja skóra "czuje się komfortowo" i jest widocznie wygładzona (szczególnie widać to na tzw. "lwiej zmarszczce", której jestem nieszczęśliwą posiadaczką). Produkt ten posiada bogaty skład, w którym możecie znaleźć między innymi: hydrolat z lawendy,  ekstrakt z pomidora, olej ze słodkich migdałów, skwalan, oliwę z oliwki europejskiej, witaminę E, ekstrakt z ogórka oraz glicerynę pochodzenia roślinnego (pełny skład na zdjęciu poniżej, a więcej informacji o składnikach znajdziecie na stronie firmy - kliknij tutaj).



Seria ECO Garden to 6 kosmetyków dopasowanych do potrzeb skóry kobiet w różnym wieku (i tak na przykład moją mamę namówiłam na krem z ekstraktem z zielonego groszku przeznaczony dla pań po 50 roku życia).

Cieszę się, że wśród polskich firm kosmetycznych mamy takie jak AVA Laboratorium, która jakością kosmetyków ekologicznych śmiało może rywalizować na międzynarodowych rynkach kosmetycznych. Mam nadzieję, że w przyszłości AVA będzie poszerzać swoją ofertę bio-kosmetyków.