sobota, 13 grudnia 2014

Mój sposób na sezonowe wypadanie włosów

Od wielu już lat obserwuję u siebie tzw. sezonowe wypadanie włosów. W tym roku postanowiłam porządnie przygotować mój organizm do jesieni i już pod koniec sierpnia zastosowałam kurację bogatą w witaminy i mikroelementy. Niestety, okazało się to niewystarczające i jak każdego roku włosy zaczęły mocniej wypadać w październiku. Problem nasilał się, a ja w przypływie prawdziwej paniki zaczęłam rozglądać się za różnymi preparatami przeciwdziałającymi wypadaniu włosów. Miałam szczęście i natrafiłam na 2 preparaty (bio, z certyfikatami), które wyraźnie mi pomogły.

Pierwszy z nich to tonik do włosów marki WELEDA (dostępny w Polsce w cenie ok. 45zł za opakowanie 100ml). Przeznaczony jest do pielęgnacji skóry głowy. Nie tylko ma hamować wypadanie włosów, ale też stymulować ich wzrost. W składzie znajdziemy między innymi wyciągi z rozmarynu, chrzanu i rozchodnika. Producent zaleca użycie 2 razy dziennie, na wilgotną skórę głowy. Ja nie chcę ciągle moczyć swoich włosów i stosuję tonik co drugi dzień, chwilę po myciu głowy - na wilgotną jeszcze skórę. Tonik ma żółtą barwę i ziołowy zapach. Rozprowadzam go w dłoniach, a następnie lekko wcieram w skórę. Nie obciąża włosów.

Drugi produkt to szampon przeciw wypadaniu włosów marki DERMACLAY. Działa kompleksowo:
- wyciągi z rozmarynu i jałowca hamują wypadanie włosów,
- wyciągi z szałwii i pokrzywy stymulują wzrost włosów,
- wyciąg z papryki pobudza mikro-krążenie i stymuluje skórę głowy,
- olejki ze słodkiej pomarańczy i drzewa herbacianego stymulują i przywracają równowagę,
- biała glinka delikatnie myje.
Jego cena to 10 euro za 250ml. Niestety, nie jestem pewna, czy dostępny jest w polskich sklepach, ale myślę, że można go zamówić z wysyłką do Polski. Szampon wyraźnie się rozwarstwia i trzeba go porządnie wymieszać przed każdym użyciem (glinka opada na dno, co widoczne jest na zdjęciu poniżej). Dobrze myje, nie podrażnia, ani nie obciąża włosów. Po myciu są one czyste i błyszczące. Przede wszystkim mniej wypadają.

Szczerze mówiąc nie myślałam, że zestaw tych dwóch produktów okaże się tak skuteczny. Zgodzę się z krytyką, że testowałam dwa nowe produkty prawie równocześnie (tonik zaczęłam używać 2 tygodnie wcześniej, niż szampon) i nie mogę stwierdzić, jakie jest ich indywidualne działanie. W tym jednak przypadku przeprowadzałam akcję wręcz ratunkową, której celem było zahamowanie wypadania włosów, a nie recenzja sama w sobie.

Zastanawiacie się pewnie jak mogę stwierdzić, że wypada mi o wiele mniej włosów. Otóż każdorazowo po myciu widzę, ile włosów pozostaje na wannie. Od około 2 tygodni znajduję ich ledwo po kilka, kiedy miesiąc temu było to jeszcze nawet po kilkadziesiąt. Mam też wrażenie, że na linii włosów widzę nowe, krótkie kosmyki. Jestem całkowicie przekonana, że oba te produkty działają i już powoli planuję zakup nowych opakowań. Serdecznie Wam je polecam do przetestowania.

niedziela, 7 grudnia 2014

Depilacja IPL-RF aparatem TANDA

Swoją przygodę z depilacją IPL zaczęłam od serii zabiegów zakupionych w jednym z krakowskich gabinetów kosmetycznych. Dość szybko zorientowałam się, że zabiegi te: dają efekty, mogłyby być wykonywane staranniej, ale przede wszystkim są bardzo drogie. To właśnie z tych 3 powodów postanowiłam przyjrzeć się możliwościom wykonywania tego rodzaju zabiegów w domu i zakupić niezbędny aparat.

  • Większość aparatów do domowej depilacji IPL przeznaczonych jest dla posiadaczek jasnej cery i ciemnych włosków. Rozwój technologii pozwala nam dziś znaleźć aparaty skuteczne również wtedy, kiedy kolory skóry i włosów są zbliżone.
  • Ważnym do rozważenia kryterium jest powierzchnia jaka jednorazowo może być naświetlona (podawana w cm2) - co przełoży się nie tylko na długość każdego zabiegu, ale też na "dokładność" oświetlenia całej depilowanej strefy.
  • Musimy też zdecydować, które strefy chcemy depilować. Na rynku dostępne są bowiem aparaty przeznaczone np. do depilowania wyłącznie okolic twarzy (depilacja punktowa), do niektórych partii ciała z wyłączeniem okolic twarzy, bądź też przeznaczone do prawie wszystkich partii ciała.
  • Istnieją urządzenia zasilane bateriami, albo inne - działające wyłącznie po podłączeniu do kontaktu. Zastanówmy się, co będzie dla nas wygodniejsze. Czy urządzenie zasilane baterią będzie w stanie wystarczająco długo pracować, aby dokończyć zabieg bez potrzeby ponownego ładowania?
  • Lampy w tego typu urządzeniach mają określoną żywotność. Czy interesujące mnie urządzenie ma wymienne głowice i ile będą one kosztować? Na jak długo wystarcza lampa?
  • Jakie dodatkowe akcesoria będą mi potrzebne i czy znajdują się w zestawie z interesującym mnie urządzeniem: okulary zabezpieczające oczy przed silnym światłem, kredka zabezpieczająca znamiona i blizny, futerał podróżny, a może ładowarka?
  • Czy możliwy jest zwrot urządzenia, jeśli nie będę zadowolona z jego użytkowania?
Odpowiedzi na te pytania i decyzje zajęły mi kilka tygodni. Nie tylko obejrzałam dostępne urządzenia, ale też skontaktowałam się z producentem najbardziej interesującego mnie aparatu, aby rozwiać już ostatnie wątpliwości. Poniżej przedstawiam Wam aparat TANDA me my elos (Syneron Medical), który zakupiłam ponad 3 lata temu.


Jest to aparat służący do długotrwałej depilacji metodą elos, znaną też jako IPL-RF (energia światła połączona z radio-częstotliwością bipolarną), przeznaczony do użytku domowego. Brzmi skomplikowanie, ale wcale takie nie jest. Światło rozgrzewa niepożądany włos i jego korzeń, a następnie energia RF jeszcze bardziej rozgrzewa trzon włosa blokując jego odrastanie. Zaleca się, aby przed zabiegiem usunąć mechanicznie niechciane owłosienie - do aparatu dołączona jest głowica depilująca, którą możemy użyć oddzielnie, albo równocześnie z głowicą IPL-RF. Producent informuje, że zamiast depilatora można użyć golarki, albo wykonać woskowanie.

Do zalet urządzenia zaliczę:
- stosunkowo dużą powierzchnię skóry poddawaną jednorazowo naświetleniu, przekładającą się na szybkość wykonywania zabiegu,
- długą żywotność lampy (100 000 impulsów) i wymienną głowicę,
- czujniki bezpieczeństwa: (1) jeśli urządzenie nie wykryje ucisku na uchwycie głowicy w miejscu zapewniającym prawidłowe trzymanie, nie będzie działać, (2) oprócz tego jeśli oba paski doprowadzające RF nie będą w kontakcie ze skórą, urządzenie również nie zadziała,
- szerokie zastosowanie (różne odcienie skóry i włosów, różne partie ciała),
- jednomiesięczną gwarancję typu satysfakcja klienta, albo zwrot kosztów,
- bogaty zestaw akcesoriów (okulary ochronne, kredka ochronna do znamion/pieprzyków, futerał podróżny, głowica do depilacji, szczegółowa instrukcja użycia).

Wadą jest dla mnie:
- wysoka cena (między 300-500 euro w zależności od modelu),
- dość mocne nagrzewanie głowicy IPL-RF.




Jak go używamy?
1) obszar, na którym chcemy wykonać zabieg IPL-RF powinien zostać pozbawiony owłosienia (depilacja, golenie, woskowanie),
2) zabezpieczamy pieprzyki i znamiona przy użyciu dołączonej kredki,
3) jeśli zabieg wykonywany jest na twarzy, należy nałożyć okulary ochronne,
4) włączamy aparat i płynnie przesuwamy głowicą po skórze.

Możliwe jest też użycie głowicy depilatora równocześnie z głowicą IPL-RF. Wtedy najpierw zabezpieczamy pieprzyki i znamiona, a potem używamy głowicy (tak, aby najpierw skóra była depilowana, a zaraz potem naświetlana).

Czy zabieg jest bolesny?
Absolutnie nie! Podczas przesuwania głowicy odczuwamy jedynie ciepło. Czasem uczucie ciepła może być nieprzyjemne, ale aparat posiada możliwość regulacji mocy (3 stopnie). Dla wrażliwszych partii ciała możemy więc użyć słabszych impulsów.

Efekty???
Zaleca się wykonanie serii zabiegów (co tydzień, przez 7 tygodni, a potem w zależności od potrzeb). Technologia nie usuwa włosków w 100 %, ale znacznie zmniejsza ich ilość, a pozostałe mocno osłabia. Konieczne jest powtarzanie co jakiś czas zabiegów/serii "przypominających". Depilacja IPL-RF to najefektywniejsza metoda pozbywania się niechcianego owłosienia, z jaką się spotkałam.

niedziela, 23 listopada 2014

Maseczka z siemienia lnianego - jakie są jej prawdziwe efekty

Tym razem post dotyczy maseczki do twarzy, jaką w łatwy sposób możemy przygotować ze sproszkowanego siemienia lnianego.

Przeglądając porady kosmetyczne w internecie kilkukrotnie natknęłam się na różne przepisy na maseczkę z siemienia lnianego. Szczególnie zainteresowała mnie jedna z porad informująca, że ta maseczka w ekspresowy sposób pozwoli pozbyć się drobnych zmarszczek na twarzy. Pseudo-poradę wzbogacono zdjęciami "przed" (widoczne zmarszczki, sińce pod oczami, rozszerzone pory) i "po" (zupełny brak zmarszczek, brak sińców, niewidoczne pory), na których czytelnik sam miał zweryfikować cudowne działanie jednej tylko aplikacji:-)

Do wykonania maseczki możemy użyć całych ziaren, albo siemię mielone. Możemy je zagotować, albo tylko wymieszać z ciepłą wodą i pozostawić na kilka minut. Przed użyciem maseczkę trzeba trochę ostudzić, aby się nie poparzyć. W przypadku całych ziaren możemy je odcedzić, a na twarz nałożyć tylko płynną część. Podawane proporcje składników są różne: od około 1 do 3 łyżeczek siemienia na pół szklanki wody. Grudki maseczki mogą spływać z twarzy - żeby temu zapobiec możemy użyć gazy. Czas przez jaki pozostawiamy maseczkę na skórze to około 10 do 20 minut.

Maseczce z siemienia lnianego przypisuje się różne właściwości: zwiększenie nawilżenia, działanie oczyszczające i kojące. Jedno jest pewne - nie usuwa zmarszczek po jednym użyciu. Może natomiast poprawić wygląd cery i właśnie dlatego warto ją wypróbować. Do przygotowania swojej maseczki używałam len mielony firmy EKOPRODUKT (opakowanie 200g za kilka złotych). Za każdym razem miałam drobne problemy z jej zmyciem i to właśnie dlatego nie przygotowuję jej częściej. Mimo to stanowi ona ciekawy, ekologiczny wariant pielęgnacyjny.

środa, 19 listopada 2014

Alorée - recenzja zbiorcza

W lutym zakupiłam zestaw kosmetyków bardzo lubianej przeze mnie firmy Alorée. Nie wszystkie produkty zaczęłam używać od razu i w efekcie np. krem do twarzy skończył mi się dopiero dwa tygodnie temu. Jednym słowem wreszcie nadszedł czas na recenzję.

Przypomnę, na które kosmetyki się zdecydowałam:
- krem ujednolicający koloryt skóry CC Cream Second Life,
- żel pod oczy ENERGY RECHARGE,
- nawilżający fluid CITY-PROOF,
- regenerujący eliksir SKIN RESCUE.



Krem ujednolicający koloryt skóry CC Cream Second Life ostatecznie mnie do siebie nie przekonał. Po pierwsze okazał się dość trudny w nakładaniu. Pierwszą fazę wchłaniania obserwowałam już kilka sekund po wyciśnięciu z tubki, co sprawiało, że dość trudno się go rozprowadzało i pozostawiał odznaczające się kolorem mazy. Po kilku minutach wchłaniał się jeszcze mocniej, ale ślady źle rozprowadzonego kosmetyku pozostawały. W efekcie wypracowałam własną technikę nakładania. Najpierw porządnie rozsmarowywałam go w dłoniach, a potem przykładałam dłonie do twarzy. W ten sposób nakładałam go pewnie o wiele mniej, ale przynajmniej mazy nie były tak bardzo widoczne. Następnym problemem było zbyt słabe dla mnie krycie. Nie widziałam też żadnego ujednolicenia kolorytu i nakładałam podkład mineralny. Po nałożeniu podkładu rezultat był niekorzystny - makijaż stawał się bardzo widoczny (tzw. efekt maski). Pojawiło się więc pytanie: jeśli kosmetyk nie poprawia wyglądu twarzy, a utrudnia tylko makijaż, to po co go używać? W takiej sytuacji cieszę się, że kupiłam mniejsze opakowanie.

Żel pod oczy ENERGY RECHARGE przeciw opuchnięciom i zmęczeniu sprawdzał się bardzo dobrze. Delikatnie wygładzał, nawilżał i uelastyczniał skórę wokół oczu. Musiałam jednak uważać, żeby nie nałożyć go zbyt dużo, bo czasem się wałkował. Co najważniejsze nie podrażniał nawet bardzo wrażliwych oczu. Piszę tu o mojej mamie, którą wiele kosmetyków "pod oczy" uczula. Wypróbowała ten krem i była zachwycona.

Nawilżający fluid CITY-PROOF okazał się całkiem dobrym kremem na dzień. Przede wszystkim - razem z wodą kwiatową z MELVITY (sławna wersja extraordinaire) - tworzył doskonały zestaw zapewniający optymalne nawilżenie. Siłę jego działania doceniłam dopiero kiedy się skończył, a skóra twarzy z dnia na dzień była coraz bardziej przesuszona. Za wadę uznam efekt rozświetlenia jaki zapewnia ten krem. Połysk przypominał raczej wygląd cery przetłuszczonej, a twarz po nałożeniu kremu wyglądała mniej korzystnie. Warto zaznaczyć, że krem ten przeznaczony jest do cery normalnej i mieszanej, a ja posiadam właśnie mieszaną. Świecenie się cery znikało po umyciu i pochodziło raczej od błyszczących drobinek zawartych w kremie. Ostatecznie nie stanowiło to większego problemu gdy nakładałam bardzo małą ilość kosmetyku, a potem wykonywałam makijaż.

Regenerujący eliksir SKIN RESCUE trochę mnie zaskoczył. Nie spodziewałam się olejku. Nie nakładam olejków pod makijaż, więc produkt używałam głównie na noc. Piękny zapach - podobnie jak innych kosmetyków tej marki. Produkt umieszczono w szklanej buteleczce z pipetką - jak w wielu innych opakowaniach tego typu zbyt krótka pipetka uniemożliwia wybranie kosmetyku do końca. Uważam, że ten olejek wykazuje działanie kojące i przyspieszające gojenie, nawilżające.

Generalnie byłam zadowolona z zakupionych kosmetyków Alorée (no może poza kremem CC). Jak każde produkty mają też swoje wady, jednak są one naprawdę niewielkie w porównaniu do ich korzystnego działania i bogatego w składniki naturalne składu. Jeśli będę mieć okazję, pewnie je jeszcze kiedyś kupię.

niedziela, 2 listopada 2014

WELEDA kosmetyki bez tych "bardziej znanych" certyfikatów bio

Policzyłam i okazało się, że kremy i maski do twarzy marki WELEDA znam już od 8 lat. Bardzo podobają mi się ich składy i polityka firmy. Poniżej wyjaśniam Wam, dlaczego ciągle do nich powracam.

WELEDA, a certyfikaty kosmetyków bio:

Zacznę od tego, że mimo iż nie posiadają one popularnych certyfikatów bio, kosmetyki tej firmy są bardzo cenione wśród fanek pielęgnacji naturalnej. Na swojej oficjalnej stronie WELEDA wyjaśnia:

- glinki i pudry mineralne mimo, iż są całkowicie naturalne i ekologiczne nie są uznawane za składniki biologiczne, a są to cenne składniki podczas tworzenia receptur np. mydeł, czy past do zębów,

- marka istnieje od 1921 roku, kiedy nie było jeszcze tego rodzaju certyfikatów i już wtedy wypracowywała autentyczny charakter swoich naturalnych produktów,

- od ponad 90 lat WELEDA posiada swoje własne ekologiczne uprawy roślin leczniczych oraz kładzie szczególny nacisk na ekologiczny charakter składników pochodzenia roślinnego, dostarczanych przez zaufanych partnerów - marka wykazuje gotowość i chęć wprowadzania do swoich produktów jak największej ilości składników bio,

- w 2012 roku aż 77% ekstraktów roślinnych używanych przez WELEDĘ pochodziło z upraw ekologicznych,

- WELEDA podpisuje się pod wytycznymi NaTrue: poprzez wykorzystanie bakteriostatycznych właściwości olejków eterycznych i alkoholi oraz odpowiednie opakowania produktów kosmetycznych (ograniczające dopływ światła i powietrza), WELEDA zapewnia swoim produktom trwałość, równocześnie wyrzekając się syntetycznych konserwantów,

- WELEDA używa etanolu pochodzenia biologicznego (fermentacja zbóż) w roli konserwantu lub rozpuszczalnika w niektórych swoich produktach, jednak jego dawki są starannie dobrane i towarzyszą mu składniki chroniące skórę przed wysuszeniem, co potwierdzają testy dermatologiczne,

- olejki eteryczne wykorzystywane przez markę są poddawane drobiazgowej kontroli, aby zapewnić ich jakość, oraz przechowywane w odpowiedni sposób, co z kolei zmniejsza ich potencjalne zdolności drażniące, dodatkowo odpowiednie dawkowanie w kosmetykach sprawia, że reakcje alergiczne są rzadkie (mniej niż 1 przypadek na milion sprzedanych produktów WELEDA).

Ostatnio kupione przeze mnie kosmetyki WELEDY to:

- różana maska do twarzy na pierwsze oznaki starzenia


- ujędrniający krem na noc z olejem z pestek granatu



- nawilżająca maska do twarzy z ekstraktem z irysa



Wszystkie te kosmetyki kupiłam już po raz kolejny. Z maską różaną i kremem z granatu miałam w przeszłości problem - zbyt przeciążały moją mieszaną skórę. Zwiększone wydzielanie sebum obserwowałam nawet następnego dnia po użyciu kosmetyku. Ze względu na bardzo dobry skład postanowiłam dać im jeszcze jedną szansę, ale nawet po kilku latach skóra reaguje na nie podobnie. Dlaczego więc do nich wracam? Otóż rewelacyjnie sprawdzają się one na wszelkiego rodzaju przesuszenia, podrażnienia i problemy z odbudową naskórka. W moim przypadku sprawdzają się bardzo dobrze w użyciu raz na tydzień. Wielkim fanem tych kosmetyków jest moja mama, mająca wrażliwą i suchą skórę. Nie tylko nie powodują one u niej alergii, ale też świetnie odżywiają. W efekcie, będąc ostatnio w Polsce, zostawiłam jej te produkty, a kilka tygodni później zakupiłam sobie maskę nawilżającą. Inaczej niż w przypadku maski różanej, maska nawilżająca doskonale sprawdza się u mnie nawet 2 razy w tygodniu i nie przeciąża skóry. Nie tylko nawilża, ale zmniejsza podrażnienia i mam wrażenie, że powoduje szybszą odbudowę naskórka, co obserwuję np. po zabiegach mezoterapii igłowej (więcej na ten temat już wkrótce).

niedziela, 26 października 2014

Moje najnowsze zakupy - bareMinerals

Ostatnio kupiłam 2 produkty marki bareMinerals:
- błyszczyk do ust MARVELOUS MOXIE w kolorze PARTY STARTER
- puder wykończeniowy TOUCH UP VEIL, wersja bezbarwna (TRANSLUCENT).



Zakupów dokonałam przez internet w sklepie SEPHORY. Sama sobie jestem więc winna, że kolor błyszczyka okazał się niezbyt trafiony. Podobnie jak na zdjęciu powyżej, rzeczywisty kolor odbiega od zdjęcia (tak jak w sklepie internetowym): mocniej wpada w koral. Sam błyszczyk jest taki sobie. Zawiera olejek miętowy, więc po nałożeniu daje sztuczne wrażenie odświeżenia. Ślady koloru utrzymują się maksymalnie do około 2 godzin. Szczególnych właściwości pielęgnacyjnych jeszcze nie zauważyłam, chociaż produkt w składzie zawiera masła: shea i z awokado.

Prawdziwym hitem okazał się puder. Po 2 dniach przestałam sobie wyobrażać makijaż bez tego produktu. Nałożenie sprawia, że makijaż wygląda naturalniej. Utrzymuje matową skórę przez wiele godzin: w moim przypadku nawet po 11 godzinach nadal widzę jego działanie. Trzeba jednak przyznać, że nie jest całkiem bezbarwny - na szczęście kolor jest dość delikatny i nie gryzie się z kolorem mojego podkładu. Wśród składników znajdziemy wiele o działaniu pielęgnacyjnym: wyciąg z liści zielonej herbaty, olej jojoba, olej z kwiatów ylang-ylang, olej z pestek winogron, witaminy C i E. Nie wysusza skóry, ale podkreśla wysuszone skórki (chociaż według mnie efekt ten pochodzi raczej od dołączonego aplikatora, a nie od samego pudru). Bardzo lubię kosmetyki mineralne bareMinerals i ten produkt pewnie jeszcze kiedyś kupię.

Dbamy o piękny uśmiech

Zadbany uśmiech oznacza między innymi piękne i zdrowe zęby. Dzisiaj napiszę Wam kilka informacji o elektrycznej szczoteczce do zębów oraz o tym, dlaczego uważam, że warto ją zakupić.

Od kilku lat na rynku szerzej dostępne stały się elektryczne szczoteczki do zębów. Pewnie podobnie jak niektórzy z Was, ja również zaczęłam zastanawiać się nad jej kupnem. Postanowiłam przyjrzeć się im bliżej, gdyż szczerze mówiąc obawiałam się uszkodzeń szkliwa i/lub dziąseł. W tym celu odniosłam się do danych naukowych dostępnych na portalu PubMed. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to fakt, że badania naukowe na temat szczoteczek elektrycznych sponsorowane były przez ...ich producentów (z jednej strony jest to logiczne, ale też troszeczkę niepokojące). Dane naukowe okazały się jednoznaczne: szczoteczki elektryczne o wiele lepiej usuwają płytkę nazębną, niż zwykłe szczoteczki. Postanowiłam przekonać się sama.

Kolejną kwestią był wybór pomiędzy szczoteczką soniczną (z ultradźwiękami), a wibracyjno-rotacyjną. Od szczoteczki sonicznej odstraszyły mnie między innymi zalecenia używania specjalnej pasty do zębów, o której dostępność się martwiłam. Na swoją pierwszą szczoteczkę wybrałam model Oral-B 600 (3D: oscylacyjno-rotacyjną i pulsacyjną). Zdecydowałam się na nią między innymi ze względu na:
- kontrolę nacisku podczas czyszczenia (ruch pulsacyjny ustaje, gdy szczoteczka dociskana jest zbyt mocno, zmniejsza się więc ryzyko uszkodzenia czyszczonej powierzchni),
- odliczanie 4 x 30 sekund,
- kontrolkę informującą o niskim poziomie naładowania baterii,
- średnią w porównaniu do innych szczoteczek cenę (29 euro szczoteczka i 18 euro zestaw 3 wymiennych główek),
- znikome różnice w parametrach technicznych w porównaniu do droższych modeli.




Muszę przyznać, że pierwsze użycie było zaskakujące i nie należało do miłych. Szczoteczka czyści naprawdę mocno w porównaniu ze zwykłą ręczną. Potrzebowałam kilku dni, żeby się przyzwyczaić do jej siły i drgań. Producent ostrzega, że przez okres do 2 pierwszych tygodni, może występować krwawienie z dziąseł, ale u mnie nic takiego nie miało miejsca. Bateria wytrzymuje kilka dni i jedną z wad szczoteczki jest, że szczoteczka z baterią naładowaną "do pełna" czyści o wiele lepiej, niż ze słabszą baterią. Szkoda też, że producent nie zdecydował się dołączyć żadnego futerału, który ułatwiłby bezpieczne i higieniczne przewożenie szczoteczki.

Dzisiaj minęło już 11 miesięcy od jej zakupu i muszę przyznać, że nie wyobrażam sobie powrotu do szczoteczki ręcznej. Osady z zębów są usuwane dużo wydajniej, dziąsła są o wiele mocniejsze, a szkliwo się nie uszkodziło:-) Serdecznie Wam polecam.

niedziela, 19 października 2014

Zaległa recenzja produktów z Melvity

Kosmetyki marki MELVITA kupuję regularnie i w marcu obiecałam Wam recenzję kilku z nich. Zacznę od przypomnienia, o których produktach mówię:
kosmetyki z serii NECTAR BRIGHT (rozjaśniające: krem, serum i "nadzwyczajna" woda narcyzowa, Eau extraordinaire narcisse)
- "nadzwyczajna" wodę z kwiatu pomarańczy (nawilżająca, Eau extraordinaire fleur d'oranger).



Podobnie jak inne kosmetyki MELVITY, również te posiadają ECOCERT. Zacznijmy od kosmetyków z serii NECTAR BRIGHT. Jest to seria rozjaśniająca przebarwienia i mająca nadawać skórze blask. Niestety w moim przypadku efektu nie zaobserwowałam, mimo równoczesnego używania aż 3 produktów z tej serii (zgodnie z zaleceniami producenta). Nałożenie kosmetyków stwarzało sztuczne wrażenie rozświetlenia, ale po umyciu twarzy efekt znikał. Znając np. rezultaty codziennego stosowania witaminy C na skórę ("trwałe" i "rzeczywiste" rozświetlenie) byłam zawiedziona efektami. Oprócz tego śmieszne wydało mi się przygotowanie opakowań, a mianowicie objętości. Serum zawierało 30ml, a krem 40ml - mimo zaleceń równoczesnego stosowania obu produktów oczywiście serum skończyło się pierwsze. Zdarzało się też, że kosmetyki wałkowały się na skórze, czego nie znoszę. Próbowałam nakładać mniej, odczekać chwilę przed nałożeniem kolejnego, ale nic nie pomagało. Plusem były opakowania z pompką, chociaż oba produkty miały tendencję do zasychania na końcu aplikatora. "Nadzwyczajna" woda narcyzowa (100ml) skończyła się ostatnia. O wiele bardziej odpowiadała mi jednak "nadzwyczajna" woda pomarańczowa, która właśnie mi się kończy. Produkt ten wyraźnie przyczynia się do dobrego nawilżenia skóry.

Podsumowując, kosmetyki rozświetlające/rozjaśniające przebarwienia nie sprawdziły się u mnie, ale nie odstrasza mnie to od pozostałych kosmetyków marki, chociażby od "nadzwyczajnych" wód kwiatowych (różanej i pomarańczowej), których jestem wielką fanką.

Wsuwki do włosów marki HERSHESONS - największy bubel roku

Dzisiaj post z kategorii: akcesoria kosmetyczne do włosów. Mam średniej długości, proste i niepodatne na układanie włosy. Przeglądając dział akcesoriów w sklepie internetowym SEPHORY natrafiłam na nieznaną mi wcześniej brytyjską markę: HERSHESONS. Wszystkie produkty tej marki opisane zostały jako profesjonalne produkty do włosów. Zaciekawiły mnie wsuwki, które dostępne były w 3 kolorach, aby jak najlepiej wtopić się we fryzurę. Zamówiłam kolor brązowy.


W czym więc tkwił problem? Na pierwszy rzut oka wszystko było OK. Estetyczne metalowe opakowanie... Po otworzeniu czekała mnie niemiła niespodzianka. Wsuwki są wykończone naprawdę byle jak: końcówki oklejone są odpadającym, pomarańczowym tworzywem, część w ogóle jest go pozbawiona. Dodatkowo w opakowaniu znalazłam jakiś element z rozpadającej się gumy - jego przeznaczenia jeszcze nie udało mi się odkryć. Oprócz tego wewnętrzna powierzchnia zakrętki łuszczy się i wsuwki oblepiają się jakąś przezroczystą folią. Produkt sprawdza się nie lepiej w użyciu: wsuwki są miękkie, krzywią się i podczas użycia odpadają zakończenia mające chronić skórę głowy. Kolor też mógłby być lepszy (określiłabym go jako mosiężno-miedziany). Jednym słowem: bubel roku za skandaliczną cenę 7 euro!!! Dodam jeszcze, że produkt wyprodukowano we Włoszech. Jeśli natraficie na produkty tej firmy, to dobrze się zastanówcie przed zakupem.

sobota, 18 października 2014

Oszczędzaj i chroń środowisko, czyli recykling z firmą MELVITA

Korzystając z przepięknej pogody, wybrałam się na dłuższy spacer i odwiedziłam dzisiaj paryski sklep MELVITY (96, rue de Rennes 75006 Paris). W sklepie skorzystałam z okazji, aby dowiedzieć się więcej na temat aktualnej zbiórki opakowań po kosmetykach. Nie jest to pierwsza taka akcja MELVITY. Podczas poprzedniej akcji, za przyniesienie pięciu opakowań po kosmetykach MELVITA (kartonowe pudełka, butelki, plastikowe pojemniki, itp.), sklep proponował klientom wybrane przez nich mydło. Akcja trwała wiele miesięcy i cieszyła się dużą popularnością. Tym razem sieć proponuje 5% rabat (za każde 5 opakowań przysługuje jeden rabat). Podobnie jak poprzednim razem przyjmowane są opakowania tylko po kosmetykach marki. Nie jest to może jakaś oszałamiająca oszczędność, ale stałym klientom może się spodobać.

Bardzo lubię tego typu akcje. Nagradzają lojalność klientów i mają pozytywny wpływ np. na świadomość ekologiczną. Zdaję sobie sprawę, że dostęp do tego sklepu mają tylko nieliczni moi czytelnicy. Chciałabym jednak, żeby mój post zwrócił Wam uwagę, na korzyści płynące z takich akcji. Nie są one rzadkością i z pewnością się na nie natkniecie.

środa, 15 października 2014

Puder peelingujący METAMORPHOSE marki SEPHORA

Po puder peelingujący METAMORPHOSE marki SEPHORA sięgnęłam dość przypadkowo. W sklepie internetowym SEPHORY kupowałam kosmetyki bareMinerals i brakowało mi kilku euro do kwoty, która pozwala mieć darmowy transport. Postanowiłam obejrzeć ofertę peelingów, gdyż akurat nie miałam żadnego kosmetyku tego typu, a był mi bardzo potrzebny. Zaciekawił mnie ten właśnie produkt zawierający kwas salicylowy. Produkt ten dostępny jest także w Polsce (cena: 59zł.).


Składniki: Microcrystalline Cellulose, Polyethylene, Talc, Disodium Lauryl Sulfosuccinate, Sodium Stearoyl Glutamate, Salicylic Acid, Maltodextrin, Phenoxyethanol, Carica Papaya (Papaya) Fruit Extract, Tapioca Starch, Cl77891 (Titanium Dioxide), Cassia Angustifolia Seed Polysaccharide.

Sami więc widzicie, że nie jest to kosmetyk "bio". Mimo to peeling sprawdza się całkiem dobrze. Ma wygodne opakowanie i łatwo się dozuje. Zgodnie z zapewnieniami producenta niewielka ilość pudru jest wystarczająca, aby wykonać peeling. Wygląda więc, że opakowanie zawierające 40g wystarczy na bardzo, bardzo długo. Peeling określiłabym jako drobnoziarnisty i raczej delikatny, jeśli chodzi o mechaniczne ścieranie. Cała praca spada na chemiczne działanie kwasu salicylowego i enzymu z papai (papaina). Działa bardzo szybko, a po użyciu skóra jest wygładzona i odświeżona.

Mam nadzieję, że już na początku roku 2015 będę mogła zaprezentować Wam moją nową strategię peelingującą. Dotychczas próbowałam już wielu produktów złuszczających i jakoś żaden nie okazał się idealny. Postanowiłam więc całkowicie zmienić podejście - szczegóły już za kilka miesięcy.

sobota, 11 października 2014

Ciekawy filmik na YouTube o tym, jak czytać skład kosmetyku

Czytanie składów kosmetyków nie dla wszystkich jest łatwe, ale nie wymaga też nie wiadomo jakiego wysiłku, ani specjalistycznej wiedzy. Jeśli tylko się chce, to mając dostęp do internetu, każdy z nas stosunkowo szybko może dowiedzieć się co zawiera interesujący go produkt.

Kilka dni temu na YouTube pojawił się filmik znanej video-blogerki nissiax83 przybliżający to zagadnienie. Uważam, że filmik ten jest zrobiony w przystępny sposób i szybko pomoże zainteresowanym osobom opanować podstawy czytania składów kosmetyków. Gorąco go polecam wszystkim zainteresowanym. Poniżej znajdziecie link do filmu:

"Jak czytać składy kosmetyków - teoria i praktyka" by nissiax83


oraz jeden z linków do stron polecanych przez nissiax83na których sprawdzicie składniki Waszych kosmetyków. Podaję Wam tylko jeden - ten do najlepszej według mnie strony. Mimo, że jest ona po angielsku, to osoby nieznające tego języka i tak mogą skorzystać z informacji przedstawionej kolorami (5-stopniowa skala od zielonego - OK do czerwonego - zły składnik):

http://www.cosdna.com/eng/ingredients.php

Nie polecam Wam strony polskiej www.kosmopedia.org z bardzo prostej przyczyny. Encyklopedia składników w sprawach bezpieczeństwa stosowania każdorazowo odsyła użytkowników po informacje na strony Komisji Europejskiej i FDA. Nie o to nam przecież chodzi, żeby godzinami szukać informacji o jednym tylko składniku. Mam też kilka zastrzeżeń do nieprecyzyjnie przedstawionych informacji, które mogą być błędnie zinterpretowane przez użytkowników.

Tak oto szybko możecie sprawdzić, jak wiele substancji w kosmetyku ma rzeczywiste działanie pielęgnacyjne, a ile zaliczamy do grupy "chemicznych wypełniaczy" konserwujących, wpływających na kolor, konsystencję i zapach produktu. Same wybierzcie w świadomy sposób, jak będziecie pielęgnować swoje ciało.

niedziela, 5 października 2014

Jedziemy po urodę do Buska

Jakiś czas temu postanowiłam połączyć przyjemne z pożytecznym i zdecydowałam się na wypoczynek w Busku-Zdroju. Z bogatej oferty jaką oferuje miasto wybrałam Hotel Słowacki Spa, znany też jako Sanatorium Słowacki.

Może niektórzy z Was już wiedzą, że Busko-Zdrój słynie z kąpieli siarkowych i borowin bardzo cenionych w lecznictwie. Dziś chciałabym Wam jednak opowiedzieć o ich szczególnym zastosowaniu w kosmetyce.


Zacznijmy od borowiny:

  • Borowina jest torfem, który w dużym stopniu uległ procesowi humifikacji (rozkład związków organicznych i ich powtórna synteza). Ma niezwykle bogaty skład chemiczny. Najważniejszymi dla lecznictwa i pielęgnacji związkami obecnymi w borowinie są związki humusowe i bituminy. W borowinie znajdziemy też pierwiastki śladowe. Związki te mogą działać bezpośrednio na skórę i błony śluzowe, albo bardziej ogólnie na cały organizm. Bituminy obecne w borowinach wykazują działanie podobne do estrogenów.
  • Borowina:
    - przegrzewa, a co za tym idzie, pobudza metabolizm komórkowy,
    - działa przeciwzapalnie i ściągająco,
    - stymuluje procesy naprawcze (regeneruje),
    - odżywia,
    - oczyszcza poprzez działanie adsorpcyjne wobec skóry i tkanki podskórnej,
    - zwiększa ukrwienie skóry i tkanek,
    - działa bakteriobójczo i bakteriostatycznie,
    - zabiegi borowinowe aktywują też niektóre reakcje enzymatyczne i
      stymulują procesy immunologiczne.
  • Borowinę można stosować na kilka sposobów - w postaci kąpieli, okładów i innych zabiegów z użyciem pasty borowinowej. Dostępne są też różne preparaty pielęgnacyjno-lecznicze (napiszę o nich później).
  • Osobiście za najciekawszą cechę borowiny uważam jej właściwości sorpcyjne. Podczas zabiegów borowinowych ma miejsce uwolnienie z ciała ubocznych produktów przemiany materii i ich związanie w borowinie. Pozwala to organizmowi na "oczyszczenie się". Z tego też powodu borowina nie nadaje się do powtórnego użycia.
  • Nadal mało wiemy o bogatym, chemicznym składzie borowiny, chociaż ostatnio zagęszczony wyciąg borowinowy stał się obiektem wzmożonych badań i zainteresowania kosmetologów. Niestety w niektórych przypadkach niewiedza może oznaczać również obecność substancji niepożądanych, a nawet szkodliwych. W 2014 roku dwa niezależne zespoły naukowców (węgierski i hiszpański) opublikowały wyniki badań wskazujące na pilną potrzebę utworzenia systemu kontroli jakości peloidów (do których zaliczamy między innymi borowiny, glinki i błota). Jakkolwiek dzisiaj borowiny znane są ze swoich pozytywnych leczniczych i kosmetycznych działań, w przyszłości będzie odpowiadać to jeszcze lepiej poznanemu składowi chemicznemu i zdecydowanie zwiększonemu bezpieczeństwu stosowania.

Wody lecznicze i ich zastosowanie w kosmetyce:


  • Za wody lecznicze uznaje się wody posiadające w swoim składzie podwyższone stężenie danego składnika, przy czym dla każdego składnika jest to inna wartość wyrażana najczęściej w mg/l.
  • Woda mineralna ze źródła Zuzanna (odwiert LW-1 w Lesie Winiarskim, głębokość 165m) spełnia wymogi dla wody chlorkowo-sodowej, siarczkowej (zawartość siarkowodoru to 45mg/l) i jodkowej (2,2mg/l). Nadaje się do kąpieli i kuracji pitnych.
  • Kąpiele w tej wodzie wykazują działanie:
    - regenerujące,
    - odtruwające (przy zatruciach metalami ciężkimi) i oczyszczające,
    - keratolityczne (złuszczające) i keratoplastyczne (zmiękczające), 
    - przywracają skórze sprężystość,
    - poprawiają ukrwienie skóry, sprzyjają jej odżywieniu i odnowie.

  • Podczas kąpieli dochodzi do wnikania składników mineralnych do warstw naskórka. Wchłonięte przez skórę jony odpowiedzialne są między innymi za uwalnianie hormonów tkankowych. Co ciekawe, wchłanianie jonów w skórze (a dokładniej w naskórku) ma miejsce jeszcze nawet 24h po kąpieli. Jest ono jednakże już o wiele mniejsze niż podczas samej kąpieli. Podobnie jak w przypadku zabiegów borowinowych, podczas kąpieli w wodzie leczniczej ma również miejsce uwalnianie z organizmu substancji do wody mineralnej. Najczęściej są to uboczne produkty przemiany materii.
  • Ciekawostką jest wypłukiwanie z naskórka  kwasu urokainowego, mogącego pochłaniać promieniowanie ultrafioletowe (naturalna ochrona przeciwsłoneczna). W efekcie pochłaniania promieniowania, forma trans tego kwasu przechodzi w formę cis mającą niekorzystne działanie na nasz organizm.
  • Kąpiele w wodach siarczkowo-siarkowodorowych zalecane są w różnych problemach skórnych, jak na przykład:
    - atopowe zapalenie skóry (AZS),
    - zapalenie łojotokowe,
    - łuszczyca,
    - twardzina (sklerodermia),
    - rogowacenie mieszkowe,
    - trądzik.


W jakich produktach znajdziemy borowinę i wodę siarczkową, ich stosowanie i efekty:


W aptekach (gdzie można też poprosić o sprowadzenie interesującego nas produktu), sklepach zielarskich, a nawet w drogeriach znaleźć możemy kosmetyki/preparaty na bazie borowiny lub wód mineralnych (leczniczych). O ile znalezienie tych produktów nie stanowi większego problemu, o tyle moje zastrzeżenia budził skład. Po pierwsze nie udało mi się natrafić na produkt bez konserwantów, albo chociaż z tzw. konserwantami "eko". Większość preparatów posiadała w swoim składzie całą gamę parabenów, o których potencjalnej szkodliwości już Wam kiedyś pisałam. Chcąc osobiście sprawdzić ich działanie, ostatecznie zdecydowałam się na zakup następujących produktów, które w moim odczuciu miały skład "trochę lepszy" niż pozostałe, dostępne na rynku:
- żel borowinowy do ciała (P. Farmaceutyczne SULPHUR ZDRÓJ), skład na zdjęciu poniżej:



borowina "plus" (P. Farmaceutyczne SULPHUR ZDRÓJ), składniki (INCI):Peat, Peat extract, Ethylparaben, producent podaje, że produkt zawiera 80% borowiny i 19,8% zagęszczonego wodnego wyciągu z borowiny,
- żel siarczkowy do ciała (P. Farmaceutyczne SULPHUR ZDRÓJ), składniki (INCI): Sulphide-sulphide hydrogen salty mineral water, Methylocellulose, Alkohol, Methylparaben, Eucalyptus globulus, Mentol
- buska maska siarczkowa do ciała (P. Farmaceutyczne SULPHUR ZDRÓJ), składniki: Sulphide-sulphide hydrogen salty mineral water, Paraffinum Liquidum, Vaselinum Album, 1,2 Propanodiol, Paraffinum solidum, Kaolin, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Titanium dioxide, Parfum, Cholesterol, Eukalyptus globulus, Phenonip.

Na zakup żeli zdecydowałam się po konsultacjach z personelem pracującym na co dzień z borowiną i wodą siarczkową. Właśnie żele zostały przez niego wskazane jako najefektywniejsze preparaty do użytku domowego. Na zakup borowiny (1 kg) i maski siarczkowej (0,5 kg) duży wpływ miała wielkość opakowań, umożliwiająca wykonanie kilku zabiegów całego ciała.

Żele stosowałam zarówno na twarz jak i na całe ciało. Kroplę żelu mieszałam z kremem do twarzy (na noc), a na całe ciało nakładałam żel zaraz po kąpieli, na lekko wilgotną skórę. Żel borowinowy stosowałam co drugi dzień, na zmianę z siarczkowym. Jeśli chodzi o efekty to:
- każda aplikacja żelu borowinowego na twarz powodowała polepszenie wyglądu mojej mieszanej i problematycznej skóry - rozjaśnienie/ujednolicenie kolorytu, zwiększenie jędrności/napięcia skóry, nawilżenie i odżywienie,
- żel siarczkowy powodował lekkie łuszczenie się naskórka i przyspieszał regenerację uszkodzonej skóry, 
- aplikacja na skórę ciała samego żelu nie należy do komfortowych - oba żele najpierw się kleją, a potem powodują silne ściągnięcie skóry.
Zabieg borowinowy polega na nałożeniu lekko rozgrzanej pasty borowinowej na wcześniej umytą skórę ciała. Sam zabieg jest przyjemny ze względu na rozchodzące się z borowiny ciepło. Natomiast potem należy liczyć się z mniej przyjemną koniecznością szorowania całej łazienki. Również skóra może być lekko zabarwiona na brązowy kolor, więc do usunięcia resztek borowiny gorąco polecam użycie gąbki (najlepiej czarnej). Po zabiegu skóra jest zaróżowiona (pobudzone krążenie), a potem wydaje się być jaśniejsza niż przed zabiegiem (chociaż za każdym razem zastanawiałam się, czy nie jest to tylko złudzenie optyczne po domyciu brązowych śladów:-)
Zabieg z maską siarczkową wykonywałam zgodnie z zaleceniami podanymi na opakowaniu. Maskę należy nałożyć na wcześniej umytą skórę, a potem ułożyć się w płytkiej kąpieli na około 20 minut. Potem resztki maski się spłukuje i delikatnie wyciera skórę. Na skórze pozostaje film i miałam wrażenie, że potem pozostał on na ręczniku i ubraniu, a cały efekt zaobserwowanego nawilżenia pochodził od bardzo dużej ilości parafiny obecnej w masce. Maska osadza się też na wannie i trzeba bardzo uważać, bo ta staje się bardzo śliska.
Kąpiele w wodzie siarczkowej najlepiej brać w przystosowanych do tego ośrodkach. Chodzi o specjalnie przystosowaną wentylację, która jest konieczna ze względu na wydzielający się z kąpieli siarkowodór (trujący gaz). Na tygodniową serię kąpieli zdecydowałam się właśnie w hotelu Słowacki i już po trzeciej kąpieli zauważyłam silne działanie keratolityczne (złuszczanie naskórka).


Podsumowując...

Szkoda, że borowiny i wody mineralne są tak słabo rozpowszechnione w kosmetyce. Liczę też na dalszą pracę zespołów opracowujących składy preparatów kosmetyczno-leczniczych, mając nadzieję, że w przyszłości dobroczynne właściwości borowiny i wód mineralnych nie będą niwelowane przez składniki coraz powszechniej uważane za szkodliwe dla naszego zdrowia.
Maska siarczkowa i borowina okazały się uciążliwe w użyciu domowym, ale  za to żele wydają się być lepszym rozwiązaniem. Wszystkie preparaty przeze mnie wypróbowane przynosiły widoczne korzyści dla skóry i można uznać je za alternatywę wyjazdu do SPA lub sanatorium.

Materiały źródłowe:
- Medycyna uzdrowiskowa w zarysie, pod redakcją I. Ponikowskiej, Warszawa 1995.
- Materiały informacyjne wydane przez Hydrogeotechnika Sp. z o.o.
- Fizykoterapia, medycyna uzdrowiskowa i SPA, W. Kasprzak, A.Mańkowska, Warszawa, 2008.
- Fizjoterapia, G. Straburzyński, Warszawa, 1988.
- Portal PubMed.


Bardzo serdecznie dziękuję panu
Dr Krzysztofowi Wołoszyn
za udostępnienie specjalistycznej literatury
oraz
personelowi Hotelu Słowacki
za troskliwość, cierpliwość, entuzjazm i uśmiech.




Chcę zaznaczyć, że cały mój pobyt w hotelu Słowacki, zabiegi i preparaty kosmetyczno-lecznicze zostały całkowicie opłacone z moich prywatnych środków. Nie uzyskałam też żadnych korzyści z napisania tych opinii. Po prostu byłam tam i uważam, że jest to miejsce godne polecenia.

ERBORIAN - kosmetyki koreańskie

Wiele z Was pewnie słyszało już o koreańskich kosmetykach w kontekście niezwykłej wydajności działania i bogatych składów. Nadal są to produkty trudniej dostępne, więc kiedy tylko zobaczyłam, że SEPHORA proponuje w swojej ofercie tego rodzaju produkty, postanowiłam skorzystać z okazji i bliżej się im przyjrzeć.
Mój wybór padł na 30% ziołowy tonik energetyzujący marki ERBORIAN, jako że akurat skończył mi się tonik z Melvity.


Pierwszym zaskoczeniem jest kolor toniku (niestety niewidoczny na zdjęciu powyżej): lekko mętny i opalizujący. Następnie uderza zapach perfum, co automatycznie przyjmuję za wadę kosmetyku. Kiedy przyjrzymy się już pełnej liście składników (nigdy nieudostępnianym na stronie SEPHORY) zauważamy, że oprócz ziołowych wyciągów producent zdecydował się dodać chociażby niepożądane środki zapachowe, czy glikole.
Jeśli chodzi o działanie, to nie zauważyłam żadnych szczególnych zmian w wyglądzie swojej skóry. Jej stan się również nie pogorszył, więc kosmetyk musiał przynajmniej utrzymywać nawilżenie, co zresztą zgadza się z opisem. Nie podrażnił mnie też, ani nie uczulił. Wolę jednak kosmetyki o widocznym działaniu i "lepszym" składzie.

BIO BEAUTE by NUXE

Tą recenzją chciałam Wam zwrócić uwagę na zmiany, jakie zachodzą w polityce firm kosmetycznych. Otóż kilka lat temu nie byłam w stanie znaleźć w gamie kosmetyków firmy NUXE ani jednego, którego pełny skład można by nazwać "bio". Tymczasem, ku mojej radości, większa świadomość konsumencka z czasem skłoniła firmę do wprowadzenia serii "bio". I tak oto doczekałam się świetnych kosmetyków NUXE z certyfikatem ECOCERT.

Mając skórę mieszaną z tendencją do przesuszania zdecydowałam się na krem mandarynkowy, wygładzający i nawilżający (krem do cery suchej i bardzo suchej). Opakowanie (poręczna tubka) zawiera 40ml. Uwagę zwraca bogaty skład kosmetyku.


Krem pięknie pachnie i łatwo się rozprowadza. Niestety dla mojej cery okazał się zbyt obciążający (powodujący świecenie skóry) i musiałam zrezygnować z nakładania go na dzień, pod makijaż. Świetnie za to sprawował się jako krem na noc; koił i nawilżał.

Po długiej przerwie...

Witajcie,

Po kilkumiesięcznej przerwie wracam do prowadzenia bloga. Ograniczyłam swoje inne aktywności i mam nadzieję, że nic już nie będzie mnie odrywać od zajmowania się fascynującym tematem jakim jest efektywna i bezpieczna pielęgnacja naszej skóry. Już wkrótce podzielę się z Wami nie tylko recenzjami gotowych kosmetyków, ale też sprawdzonymi recepturami na kosmetyki robione samodzielnie w domu i najnowszymi faktami naukowymi.

Do zobaczenia na blogu!
Autorka

niedziela, 30 marca 2014

DIY: robimy olejek do ciała

Dziś chciałabym się z Wami podzielić przepisem na mój olejek do ciała. Zależy mi na bogatym składzie i wszechstronnym działaniu kosmetyku pielęgnującego moją skórę i jestem bardzo wybredna, jeśli chodzi o gotowe produkty. Z tego powodu, w pewnym momencie, sama zaczęłam przygotowywać satysfakcjonujący mnie skład olejku.

Mój idealny olejek zawiera:
- olej arganowy (przeciwdziała starzeniu, działa antyoksydacyjnie, wpływa na nawilżenie, zwiększa właściwości ochronne skóry, działa przeciwzapalnie, łagodzi podrażnienia)
- olej z awokado (przeciwdziała starzeniu, odżywia)
- olej z pestek moreli (przeciwdziała starzeniu)
- olej sezamowy (działa nawilżająco, działa kojąco)
- olej ze słodkich migdałów (zmiękcza, nawilża)
- olej makadamia (przeciwdziała przesuszeniu)
- oliwę z oliwek (wpływa na nawilżenie, działa antyoksydacyjnie, wspomaga gojenie, przeciwdziała starzeniu)
- olej z nagietka (działa kojąco, ochronnie).

Składniki możecie znaleźć w wielu sklepach. Ja swoje zakupiłam w sklepie Melvity, Biochemii Urody, a niektóre w sklepie ...spożywczym.

Wykonanie:
Potrzebna jest butelka z zamknięciem (ja wolę szklaną) - wyparzona i zdezynfekowana alkoholem. Kolejno odmierzacie objętości olejków (np. po 10ml). Do tego celu używam łyżeczki miarowej z Biochemii Urody. Mieszamy i kosmetyk jest gotowy. Przechowujemy w chłodnym i ciemnym miejscu.

W moim olejku znajdują się równe objętości wszystkich składników, ale Wy możecie je dowolnie zmieniać według Waszych potrzeb. Nie ma sensu przygotowywać dużej objętości, gdyż oleje ulegają jełczeniu, a poza tym w następnej porcji możecie zmienić skład i/lub proporcje.

niedziela, 2 marca 2014

Coś nowego, czyli facefitness.

Właśnie natknęłam się na nowe dla mnie zagadnienie - facefitness. Jest to nowa metoda, zgodnie z którą, poprzez ćwiczenia mięśni twarzy, możemy poprawić wygląd naszej skóry, a w dłuższej perspektywie zmniejszyć oznaki starzenia, takie jak zmarszczki. Poniżej zamieszczam Wam link do filmiku, w którym w kilku zdaniach Pani Patrycja Kondracka przybliża nam tę metodę:


Więcej informacji możecie znaleźć na kanale YouTube prowadzonym przez Panią Kondracką: